niedziela, 8 czerwca 2014

4


   To była niezwykle ciężka, piątkowa noc… Nowo nabyte siniaki nie dawały o sobie zapomnieć, sygnalizując swoją obecność przy każdym nawet najmniejszym ruchu. Doskonale współgrały, od razu łącząc się już z tymi starszymi uszkodzeniami mej skóry, urządzając mi bardzo, że tak powiem, ciekawą noc. Mimo koszmarów sennych, które ostatnimi czasy notorycznie mnie odwiedzają, ta noc była jedną z najcięższych. Sen był tak wyraźny, pełen emocji, przesiąknięty strachem i cierpieniem, że już sama nie wiedziałam, czy tylko śnię, czy to są realia mego świata. 
   Przerażona rzucałam się po łóżku, próbując uciec moim oprawcą, wydostać się z pułapki. Krzyki i gwałtowne ruchy zwieńczone były ostrym bólem caluśkiego ciała. Nieustannie przez to zostawałam wyrywana z objęć morfeusza, jednakże znowu zmuszona byłam zasypiać i powracać do okropnego świata i ciężkiej walki, toczących się w mojej głowie.  
   Skutki tych ciężkich do przetrwania godzin było widać o samym poranku w sobotę. Pościel zdobiła krew, wyciekająca z wtedy już otwartych ran, gdyż wszystkie strupy się uszkodziły. Bolały mnie nawet mięśnie, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Siniaki przez wzmożone dotykanie ich przez dosyć długi czas, pogorszyły się, doskwierając mi nawet wtedy, gdy starałam się stać w bezruchu. Głowa pulsowała, domagając się odpoczynku lub chociaż względnej ciszy. Normalny ton nieprzyjemnie odbijał się na mym samopoczuciu. Nie mówię już o tym, jak strasznie wyglądałam. Przypominałam zombie i nikt, kto mnie wtedy widział, nie zaprzeczyłby temu. 
   Poprawiłam luźnego warkocza, zarzucając torbę na ramię i opuszczając klasę. Jak ja się cieszyłam, że na dzisiaj to już koniec tych męk! Katorgą było nawet dla mnie siedzenie na ukochanej biologii, którą zwykle kończyłam poniedziałkowe lekcje. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem. Uwielbiałam chodzić do szkoły, owszem, lecz jak każdy człowiek czasami miałam takie dni, że najchętniej przeleżałabym cały dzień w łóżku, nie wygrzebując się ani na chwilkę z ciepłej pościeli. A szczególnie takim dniem był dzisiejszy. Nie miałam na nic siły, a moje myśli zajmował tylko i wyłącznie ból. Próbowałam go w jakiś sposób opanować, lecz wszystkie próby skończyły się fiaskiem. 
   W szpitalu widziałam tabletki… Ach, ile bym dała aby otrzymać choćby jedną… Medykamenty nie były powszechne w zachodniej części Londynu. Mieli je na zawołanie jedynie na wschodzie, jak uczono dzieci w podstawówce. Carmen mi kiedyś opowiadała, że leczył się u nas ktoś z tamtej strony i był na tyle bogaty, że w podziękowaniach zakupił znaczną ilość leków i tych podstawowych sprzętów do naszego jedynego szpitala. Tylko czy to była prawda? Nie wie nikt. Nie mówi się u nas o takich rzeczach, choć czasami coś się usłyszy to tu, to tam…
   Zamyślona szłam w kierunku tylnego wyjścia, z którego to miałam znacznie bliżej do hospicjum, które miałam odwiedzić już drugi raz. Bezsenna noc odbijała się na pracy mojego organizmu, który to non stop domagał się wszystkiego więcej. Idąc, zahaczyłam o toaletę. 
   Rzuciłam okiem na wielki zegar szkolny. Byłam spóźniona. Szybko pchnęłam drzwi, ignorując narastający ból. W progu moje wątłe ciało zderzyło się z czyimś postawnym i wysokim. Poznałam ten zapach. Czułam, że żołądek momentalnie odżywa i robi mi się niedobrze. 
   Zrobiłam gwałtowny obrót, chcąc uciec, jednak w porównaniu z nim byłam zbyt wolna. Złapał mnie za ramię i wbił mocno w nie palce. Zapiszczałam, zaciskając usta, by powstrzymać krzyk, spowodowany nadejściem olbrzymiej fali bólu. Właśnie tam, dokładnie w to miejsce, w które Philip wciska swoje paznokcie, nabiłam się na krzesło, spadając w piątek z parapetu. Teraz znajduje się tam krwiak. Łzy samoistnie zaczęły zalewać moją twarz, odbierając mi względną widoczność. 
   Kilko uczniów chciało dostać się do szkoły, gdyż właśnie kończyła się jedna z krótszych przerw. 
   - Choć spróbuj mi się wyrwać, to gorzko tego pożałujesz – wysyczał tak, żebym tylko ja usłyszała i puszczając bolesne miejsce, chwycił mnie za przedramię. 
   Zaciągnął mnie za szkołę, gdzie dosłownie nikt nie mógłby nas zobaczyć, po czym pchnął mnie na ścianę tak mocno, że się od niej odbiłam. Stanął przede mną, przyciskając mnie swoim ohydnym cielskiem do zimnego betonu. Czułam jego wstrętny zapach, a jego obleśny oddech przyprawiał mnie o mdłości. Nienawidziłam go.  Nienawidziłam tak bardzo… Jego prawa ręka zawędrowała do mojego prawego uda, a moje ciało zareagowało natychmiastowo zaciskając wszystkie możliwe mięśnie. Spięłam się, zaciskając oczy i zagryzając wargę z taką siłą, że na języku pojawił się metaliczny smak krwi. Mój oprawca zaśmiał się cicho i dotknął palcem wskazującym jedno miejsce.
   - Wiem, co tu jest – zaśmiał się gorzko. Wbił mi w to miejsce swój gruby palec, a mi pojawiła się w głowie jedna myśl - zostanie tam kolejny siniak. – Patrz mi w oczy, dziwko – złapał moją twarz w dwa palce i szarpnął w swoją stronę. – Niech ja się tylko dowiem, że komuś o tym powiedziałaś. Zrobimy wtedy to jeszcze raz, i jeszcze, aż będziesz nas błagała, żebyśmy cię zabili, rozumiesz? – słyszałam to już drugi raz. Łzy płynęły wodospadami, kiedy dodatkowo pojawiła się w głowie scena, jak leżałam na zimnych kafelkach w męskiej toalecie, a Philip krzyczał do mnie to samo, ubierając się.
   Puścił mnie, wybiegając stamtąd. Opuściłam się na ziemię i jak na złość zaczął padać deszcz. Cholernie brudny, kwaśny deszcz. Jak ja nienawidziłam tego wszystkiego! Zarzuciłam na siebie kurtkę, którą cały czas kurczowo trzymałam w  dłoni i usiłowałam się podnieść. Wykorzystałam do tego, wydawało mi się, że wszystkie pokłady energii i dopiero za trzecim razem mi się udało. Już sama nie wiedziałam, dlaczego płaczę. Czy z tego całego bólu zewnętrznego, czy wewnętrznego…
   Bardzo powoli i ostrożnie, zważając na każdy swój ruch, opuściłam teren szkoły. Pomimo ulewy i towarzyszącemu jej wiatru, miałam uczucie, że jestem śledzona. Słyszałam te same kroki już od samego wkroczenia na ulicę, która miała mnie zaprowadzić do szpitala. Szli za mną. Zapewne chcieli wiedzieć, gdzie byłam w piątek i dlaczego dzisiaj też tam idę. 
Skręciłam w lewo, mając nadzieję, że jednak się mylę. Nie zdziwiło mnie to, że znowu ktoś podążał moimi śladami. Nie odwróciłam się ani razu, choć miałam na to nieodpartą ochotę. Musiałam się powstrzymywać, by nie zacząć uciekać.
   Carmen mówiła mi wczoraj, że próbowali z niej wyciągnąć informacje na mój temat, chcieli podpuścić ją, aby sprawdzić, czy powiedziałam jej cokolwiek o wydarzeniach, w których oni uczestniczyli w roli głównej oraz za wszelką cenę wydusić z niej, gdzie mam łazić codziennie po szkole. Skubańcy podsłuchiwali kiedyś pod naszymi drzwiami, jak rozmawiałyśmy na temat hospicjum, jednak są takimi debilami, żeby nie połączyć ze sobą różnorakich faktów i nie wywnioskować prawdy. 
   - Kurwa, zimno – usłyszałam warknięcie Philipa. Był on głównym członkiem tej grupki złoczyńców. Dwójka chłopaków przytaknęła mu bez chwili zastanowienia niemal natychmiast. Pokręciłam z politowaniem głową, usiłując zachować choć drobinę spokoju. 
Jakieś dwie godziny błąkałam się bez celu po ciemnych, oblepionych brudem uliczkach, trzęsąc się z wszechobecnego zimna. Chłopacy nadal szli za mną, zachowując stosunkowo mały odstęp i głośno dyskutując o jakichś mało ważnych sprawach. Jak na prawdziwych debili przystało. No ale sami przyznajcie, idą za mną, „śledzą mnie” i jeszcze zdradzają się swoimi głosami. Idioci jakich mało. Zamiast mózgów, małe orzeszki i to jeszcze puste w środku.
   Przypomniało mi się jedno zdarzenie z przeszłości… To było po jakichś czterech latach po trafieniu do ośrodka. Szłam wtedy z jedną z opiekunek z domu dziecka bardzo blisko granicy, bo dostałyśmy rozkaz z góry, że ten teren ma być wysprzątany. Ujrzałam wtedy chłopca, biegnącego z radiem w ręku. Było włączone i początkowo snuły się z niego smętne dźwięki muzyki, lecz trochę później powietrze wypełniła… magia… Zakochałam się w tym utworze od pierwszych nut, jakie usłyszałam. 

When she was just a girl
She expected the world
But it flew away from her reach, so
She runaway in her sleep
And dreamed of
Para-para-paradise, Para-para-paradise, Para-para-paradise
Every time she closed her eyes

   Ten tekst przemawiał do mnie tak mocno, że stanęłam jak wryta, zastanawiając się, czy to nie tylko moja chora wyobraźnia płata mi figle. To była moja pierwsza i ostatnia piosenka usłyszana z pełną oprawą muzyczną. Kolejna zwrotka zawróciła mi w głowie jeszcze bardziej.

When she was just a girl
She expected the world
But it flew away from her reach
And the bullets catch in her teeth
Life goes on, it gets so heavy
The wheel breaks the butterfly
Every tear a waterfall
In the night the stormy night she'll close her eyes
In the night the stormy night away she'd fly

   Piosenka była zachowana w takim nastroju, że aż ciężko to opisać… Zakochałam się w niej i jakie było moje rozczarowanie, kiedy chłopiec upuścił radio, które z hukiem opadło na ziemie i momentalnie się zepsuło, przestając grać. 
Od tego czasu często przypomina mi się ten utwór, którego tekst wrył mi się w pamięć od razu. Tak było i tym razem. Jedno z wspanialszych wydarzeń w moim życiu.
Doszłam już do domu dziecka, jednakże na samym progu czekała mnie niemiła niespodzianka. Spojrzałam na zegar. No pięknie. Pokazywał 20:34.


•••



   - Stary! – wydarł mi się do ucha, podpierając się na podłokietniku kanapy, na której siedziałem. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, przecinając głową powietrze w jego kierunku i zawieszając blisko niego całe ciało. – Dziiiiisiaaj jeeeest pooooniedziaaaałek… Nieee? – przeciągle wypaplał, widocznie mając już problemy z wysłowieniem się.
   - Język ci się plącze, chłopie – trzeźwo oceniłem, a mój wzrok zawędrował na trzymane przez niego piwo w ręce. – Skąd masz piwko? – ucieszyłem się z uśmiechem od ucha do ucha, nie kryjąc rozochocenia. 
   - Stamtąd – wskazał palcem kuchnię, mówiąc jak małe dziecko. – Czerwone świnie mi dały – dodał, dostrzegając mą uniesioną brew.   – Wyjęły ją z niebieskiego statku kosmicznego – powiedział, skupiając swoją uwagę na butelce i oglądając ją z każdej strony, kiedy się odwróciłem oraz uśmiechnąłem do przyjaciela. 
   - Wow… A kosmici też są? – zapytałem, podchodząc do niego szybko. Zaprzeczył, pociągając solidnego łyka, zamykając oczy i rozkoszując się jego smakiem. 
   Skocznym krokiem, ucieszony zawędrowałem do pomieszczenia, widząc dokładnie to samo, co przed kilkoma minutami Styles.       Grzecznie podziękowałem miłym świnką i wkrótce potem rozłożyłem się wygodnie obok Harrego.
   Kilka piw później łaziliśmy po mieszkaniu, rozbijając pola magnetyczne, którymi jak się okazało, usłany był cały apartament.   Co rusz napotykaliśmy kolejne kule, które nas wchłaniały i musieliśmy je rozwalić, uderzając w nie głową, nogami i rękami. Nabiliśmy sobie przy tym takie czarne siniaki, które nas przyjemnie łaskotały. 
   - Ej! A pamiętasz jak byliśmy tam po drugiej stronie? Jezu, jaka to była adrenalina – jarał się Hazza, siedząc na podłodze. 
   - Jasne, że pamiętam. Ledwo co uciekliśmy. Co jak co, ale szybcy jesteśmy – przybiłem mu piątkę, szeroko się uśmiechając. 
Pogrążeni we wspomnieniach, milczeliśmy z twarzami wygiętymi w gigantyczne uśmiechy.
   - A ta impreza…
   - To było coś…
   - Musimy chodzić na takie częściej…
   - Że dwudniowe? – spytał Harry, nie rozumiejąc o co dokładnie mi chodzi.
   - Nie jełopie. Z takimi dziewczynkami i z takimi drineczkami – wyszczerzyłem się,  wyciągając na miękkim siedzeniu.
   - Nadal nie mogę zrozumieć, jak ty im dałeś radę – pokręcił z niedowierzaniem głową, patrząc na mnie.
   - Ma się te umiejętności – poruszyłem śmiesznie brwiami, na co wybuchneliśmy śmiechem. – Debilu, ale ty nie korzystałeś w ogóle! – opierniczyłem go, rzucając w niego poduszką. 
   - Nie potrafiłem… - przypomniał sobie, a na jego twarzy pojawił się niezrozumiały dla mnie grymas.
   - Taaaaa - zawiesiłem się, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Już chciałem się podnieść, by odtworzyć, gdy…
   - Czekaj, czekaj! – wydarł się, unosząc swoją szanowną i z pewnymi trudnościami stawiając się do pionu. – Ja otworzę – oświadczył śmiesznym tonem, gwałtownie się obrócił, w ostatniej chwili łapiąc równowagę i kobiecym krokiem nawalonego w cztery dupy faceta podszedł do drzwi.
   Otwarcie się z niego nabijałem, ale Harry ewidentnie także nie potrafił ukryć rozbawienia. Podniósł ponad swą głowę rękę i skierował ją na klamkę, robiąc tym olbrzymi hałas. Drzwi otworzyły się, a Styles zamarł, widząc kto stoi przed nim. Zrobił krok w tył, a jego zamurowanie przeszło tak szybko, jak się pojawiło. Wybuchnął śmiechem, zginając się wpół. Wszystko byłoby w porządku, jednakże to jego rozbawienie trwało stosunkowo długo i już po dwóch minutach zacząłem się zastanawiać, czy nie mam do czynienia z jakimś wariatem, który uciekł z ośrodka psychiatrycznego. Przesadził dzisiaj z tym wszystkim… Zresztą ja też. Czułem to po kościach.
   - Cholera – jęknąłem, znowu czując, że muszę koniecznie zaraz wybrać się do toalety. – Może ja już tam, kurwa, zostanę… Ile można chodzić do klopa? – gadałem do siebie,  próbując ruszyć dupcię z miękkiej kanapy. – Grawitacjo, suko, znowu mnie zdradziłaś! – krzyknąłem, sprawiając, że Harry aż położył się na podłodze, rżąc. – No co, znów była silniejsza i ciężko było mi się podnieść! A już kiedyś rozmawialiśmy na ten temat i powiedziała, że nigdy więcej nie będzie robiła mi takich żartów! – wytłumaczyłem Lou, gdy ujrzałem go z oczami pełnymi łez przed drzwiami.
   - Zayn… - westchnął, przewracając oczyma. Wyraźnie chciał coś jeszcze dodać, lecz przerwałem mu.
   - Człowieku! Jestem krzesłem. Wyglądam jak krzesło, myślę jak krzesło i mówię jak krzesło. Kurwa... Krzesła nie mówią. Chcesz może usiąść? - przystanąłem ze znakiem zapytania wymalowanym autentycznie na twarzy. Chłopak pokręcił z niedowierzaniem głową, ale nie odezwał się ani słowem.
  Popędziłem za potrzebą, niemal łamiąc sobie przy tym nogi, tak mi się śpieszyło. Nie mówię już o tym, że wypierniczyłem się przed muszlą klozetową, prawie uderzając w nią głową. Na szczęście w miarę szybko wyciągnąłem przed siebie ręce, amortyzując upadek do tego stopnia, że jedynie lekko zdarłem sobie skórę na rękach, która była… zielona. 
   - Ej, Loui, mam fioletowe usta? – wysapałem, przybiegając z łazienki i zatrzymując się centralnie przed Tomlinsonem. Kolejny raz jęknął, dając mi tym do zrozumienia, że znowu przeszkodziłem w rozmowie, lecz tym razem chyba ważnej. Nie obchodziło mnie to wtedy ani trochę, a więc patrzyłem na niego pytającym spojrzeniem, czekając na odpowiedź. 
   - Normalne, Stary. Masz normalne usta – wydukał zrezygnowany, niczym do małego dziecka, które nie odróżnia jeszcze kolorów.  
   - A to dziwne. W lustrze widziałem co innego… - wyszeptałem zamyślony do siebie, wracając na kanapę i szukając powodu zmiany barwy mych ust. 
   - Nie! – słysząc krzyk Stylesa, ocknąłem się i automatycznie wyprostowałem plecy. – Nie mów tak do mnie! Gdybyś mnie kochał, nie wyrzuciłbyś mnie z domu! – chłopak się dopiero rozkręcał, dając mi swoim znacznie podniesionym głosem do zrozumienia, że szykuję się niezła zabawa. Uradowany z uśmiechem od ucha do ucha uważniej przysłuchiwałem się ich wymianie zdań. 
   - Harry, spokojnie, kochanie… - Louisowi coś nie za bardzo wychodziło uspokajanie Stylesa. Odnosiłem wrażenie, że każde jego słowo wypowiedziane do mojego przyjaciela jeszcze bardziej go podjusza. 
   - I znowu to robisz! Znowu! – Gdzie mój popcorn? – Najpierw mnie krzywdzisz, a potem udajesz skruszonego i mnie przepraszasz! Ale nie! Teraz ci się nie uda!  Nie tym razem! – Z tych emocji postanowiłem oprzeć się o ścianę niedaleko Loczka i przyglądać się ich poczynaniom, z których bezkarnie się nabijałem.
   - Hazza… – Tomlinson szepnął złamanym głosem, usiłując położyć rękę na ramieniu Stylesa. Oczywiście nie udało mu się, bo chłopak się gwałtownie cofnął. 
   - Nie mów tak do mnie! – wydarł się, na co Lou aż podskoczył. Po jego rozżarzonych policzkach nieustannie płynęły łzy. Wyglądało to przekomicznie. Trzymając piwo w ręce, które co chwila ubywało z butelki, nie odrywałem nawet na sekundę oczu od „zakochańców”, gdyż obawiałem się, że mógłbym przegapić coś szczególnie zabawnego. 
   - Zmieniłeś się – oświadczył Tommo, patrząc głęboko w oczy swojego chłopaka. 
   - Sam się zmieniłeś! Wynoś się stąd! – wygonił go, gromiąc wzrokiem i prawie zatrzaskując mu drzwi przed nosem. W ostatniej chwili się powstrzymał.
   - Przepraszam… Pamiętaj, kocham cię… - zapewnił ze skruchą na odchodne, a po jego obecności przed mym apartamentem świadczyły tylko coraz już cichsze odgłosy butów, uderzających w twarde tworzywo schodów. 
   - Pamiętaj, kocham cię – parodiowałem Louiego, nie mogąc opanować histerycznego śmiechu. 
   - Popierdolony dureń. Po co on tu w ogóle przyszedł? Pieprze go. Najpierw mnie z domu wypierdala, a teraz co? No do cholery, co? Przyłazi i chce rozmowy. No pizgam. – Guma do żucia – 5zł, spodnie – 300zł, wkurzony Styles, który gada sam ze sobą – bezcenne. Zwijając się ze śmiechu, usłyszałem tylko jak Hazz korzysta z mojej łazienki. Takiego wnerwionego to ja go chyba nigdy jeszcze nie widziałem. 
   - Masz – zawołałem, rozsypując biały proszek i układając go w smukłe, długie paski. 

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hej :] 
Mam nadzieję, że ktoś, ktokolwiek czyta te moje wypociny... Wiem, że to nie jest najlepsze, jeszcze wiele muszę się nauczyć, lecz...
Kolejny pewnie za tydzień. 

P.S. Coś stało się z bloggerem mi znowu. Zrobiłam co mogłam, ale i tak mi to nie wygląda...

2 komentarze:

  1. Świetne... Świetna piosenka <3 też ją uwielbiam, ona chyba pasuje to bardzo wielu dziewczyn.
    Skąd wzięłaś pomysł z krzesłem? I tymi świniami, statkiem kosmicznym, zmianą koloru...? Ja bym nie wpadła na coś takiego :D
    Świetny blog, czekam na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo ♥
      Tak długo czekałam na jakąkolwiek opinię tego, co piszę i zjawiłaś się Ty :]
      Skąd wzięłam pomysły? Już mówię. Może najpierw zacznę od tego, że jak zresztą widać, opornie mi idzie pisanie czegoś śmiechnego czy wesołego. Po prostu tego nie potrafię. Sytuacja z krzesłem została opowiedziana mi przez moją przyjaciółkę, gdyż poprosiłam ją o pomoc. Nie obracam się w środowisku takich uzależnień, ani nie mam zbytniej styczności z ćpającymi, dlatego też nie mam pojęcia jakie to uczucie i jak reaguje organizm. Ale się staram :D Świnie, statek i zmiany kolorystyczne pojawiły się naturalnie, zaczerpnięte z własnej wyobraźni.
      Kolejny rozdział się pisze, lecz baaardzo powoli. Niemal ostatni tydzień ciężkiej pracy i wyciągania ocen w szkole, a później już będzie z górki.
      Pozdrawiam i mam nadzieję, do następnego ♥

      Usuń