To
była niezwykle ciężka, piątkowa noc… Nowo nabyte siniaki nie dawały o sobie
zapomnieć, sygnalizując swoją obecność przy każdym nawet najmniejszym ruchu.
Doskonale współgrały, od razu łącząc się już z tymi starszymi uszkodzeniami mej
skóry, urządzając mi bardzo, że tak powiem, ciekawą noc. Mimo koszmarów
sennych, które ostatnimi czasy notorycznie mnie odwiedzają, ta noc była jedną z
najcięższych. Sen był tak wyraźny, pełen emocji, przesiąknięty strachem i cierpieniem,
że już sama nie wiedziałam, czy tylko śnię, czy to są realia mego świata.
Przerażona
rzucałam się po łóżku, próbując uciec moim oprawcą, wydostać się z pułapki.
Krzyki i gwałtowne ruchy zwieńczone były ostrym bólem caluśkiego ciała. Nieustannie
przez to zostawałam wyrywana z objęć morfeusza, jednakże znowu zmuszona byłam
zasypiać i powracać do okropnego świata i ciężkiej walki, toczących się w mojej
głowie.
Skutki
tych ciężkich do przetrwania godzin było widać o samym poranku w sobotę. Pościel
zdobiła krew, wyciekająca z wtedy już otwartych ran, gdyż wszystkie strupy się
uszkodziły. Bolały mnie nawet mięśnie, o których istnieniu nie miałam pojęcia.
Siniaki przez wzmożone dotykanie ich przez dosyć długi czas, pogorszyły się,
doskwierając mi nawet wtedy, gdy starałam się stać w bezruchu. Głowa pulsowała,
domagając się odpoczynku lub chociaż względnej ciszy. Normalny ton
nieprzyjemnie odbijał się na mym samopoczuciu. Nie mówię już o tym, jak
strasznie wyglądałam. Przypominałam zombie i nikt, kto mnie wtedy widział, nie
zaprzeczyłby temu.
Poprawiłam
luźnego warkocza, zarzucając torbę na ramię i opuszczając klasę. Jak ja się
cieszyłam, że na dzisiaj to już koniec tych męk! Katorgą było nawet dla mnie
siedzenie na ukochanej biologii, którą zwykle kończyłam poniedziałkowe lekcje.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem. Uwielbiałam chodzić do szkoły, owszem,
lecz jak każdy człowiek czasami miałam takie dni, że najchętniej przeleżałabym
cały dzień w łóżku, nie wygrzebując się ani na chwilkę z ciepłej pościeli. A
szczególnie takim dniem był dzisiejszy. Nie miałam na nic siły, a moje myśli
zajmował tylko i wyłącznie ból. Próbowałam go w jakiś sposób opanować, lecz
wszystkie próby skończyły się fiaskiem.
W
szpitalu widziałam tabletki… Ach, ile bym dała aby otrzymać choćby jedną…
Medykamenty nie były powszechne w zachodniej części Londynu. Mieli je na
zawołanie jedynie na wschodzie, jak uczono dzieci w podstawówce. Carmen mi
kiedyś opowiadała, że leczył się u nas ktoś z tamtej strony i był na tyle
bogaty, że w podziękowaniach zakupił znaczną ilość leków i tych podstawowych
sprzętów do naszego jedynego szpitala. Tylko czy to była prawda? Nie wie nikt.
Nie mówi się u nas o takich rzeczach, choć czasami coś się usłyszy to tu, to
tam…
Zamyślona
szłam w kierunku tylnego wyjścia, z którego to miałam znacznie bliżej do
hospicjum, które miałam odwiedzić już drugi raz. Bezsenna noc odbijała się na
pracy mojego organizmu, który to non stop domagał się wszystkiego więcej. Idąc,
zahaczyłam o toaletę.
Rzuciłam
okiem na wielki zegar szkolny. Byłam spóźniona. Szybko pchnęłam drzwi,
ignorując narastający ból. W progu moje wątłe ciało zderzyło się z czyimś
postawnym i wysokim. Poznałam ten zapach. Czułam, że żołądek momentalnie odżywa
i robi mi się niedobrze.
Zrobiłam
gwałtowny obrót, chcąc uciec, jednak w porównaniu z nim byłam zbyt wolna.
Złapał mnie za ramię i wbił mocno w nie palce. Zapiszczałam, zaciskając usta,
by powstrzymać krzyk, spowodowany nadejściem olbrzymiej fali bólu. Właśnie tam,
dokładnie w to miejsce, w które Philip wciska swoje paznokcie, nabiłam się na
krzesło, spadając w piątek z parapetu. Teraz znajduje się tam krwiak. Łzy
samoistnie zaczęły zalewać moją twarz, odbierając mi względną widoczność.
Kilko
uczniów chciało dostać się do szkoły, gdyż właśnie kończyła się jedna z
krótszych przerw.
-
Choć spróbuj mi się wyrwać, to gorzko tego pożałujesz – wysyczał tak, żebym
tylko ja usłyszała i puszczając bolesne miejsce, chwycił mnie za przedramię.
Zaciągnął
mnie za szkołę, gdzie dosłownie nikt nie mógłby nas zobaczyć, po czym pchnął
mnie na ścianę tak mocno, że się od niej odbiłam. Stanął przede mną,
przyciskając mnie swoim ohydnym cielskiem do zimnego betonu. Czułam jego
wstrętny zapach, a jego obleśny oddech przyprawiał mnie o mdłości.
Nienawidziłam go. Nienawidziłam tak
bardzo… Jego prawa ręka zawędrowała do mojego prawego uda, a moje ciało
zareagowało natychmiastowo zaciskając wszystkie możliwe mięśnie. Spięłam się,
zaciskając oczy i zagryzając wargę z taką siłą, że na języku pojawił się
metaliczny smak krwi. Mój oprawca zaśmiał się cicho i dotknął palcem
wskazującym jedno miejsce.
-
Wiem, co tu jest – zaśmiał się gorzko. Wbił mi w to miejsce swój gruby palec, a
mi pojawiła się w głowie jedna myśl - zostanie
tam kolejny siniak. – Patrz mi w oczy, dziwko – złapał moją twarz w dwa
palce i szarpnął w swoją stronę. – Niech ja się tylko dowiem, że komuś o tym
powiedziałaś. Zrobimy wtedy to jeszcze raz, i jeszcze, aż będziesz nas błagała,
żebyśmy cię zabili, rozumiesz? – słyszałam to już drugi raz. Łzy płynęły
wodospadami, kiedy dodatkowo pojawiła się w głowie scena, jak leżałam na
zimnych kafelkach w męskiej toalecie, a Philip krzyczał do mnie to samo,
ubierając się.
Puścił
mnie, wybiegając stamtąd. Opuściłam się na ziemię i jak na złość zaczął padać
deszcz. Cholernie brudny, kwaśny deszcz. Jak ja nienawidziłam tego wszystkiego!
Zarzuciłam na siebie kurtkę, którą cały czas kurczowo trzymałam w dłoni i usiłowałam się podnieść.
Wykorzystałam do tego, wydawało mi się, że wszystkie pokłady energii i dopiero
za trzecim razem mi się udało. Już sama nie wiedziałam, dlaczego płaczę. Czy z
tego całego bólu zewnętrznego, czy wewnętrznego…
Bardzo
powoli i ostrożnie, zważając na każdy swój ruch, opuściłam teren szkoły. Pomimo
ulewy i towarzyszącemu jej wiatru, miałam uczucie, że jestem śledzona.
Słyszałam te same kroki już od samego wkroczenia na ulicę, która miała mnie
zaprowadzić do szpitala. Szli za mną. Zapewne chcieli wiedzieć, gdzie byłam w
piątek i dlaczego dzisiaj też tam idę.
Skręciłam
w lewo, mając nadzieję, że jednak się mylę. Nie zdziwiło mnie to, że znowu ktoś
podążał moimi śladami. Nie odwróciłam się ani razu, choć miałam na to
nieodpartą ochotę. Musiałam się powstrzymywać, by nie zacząć uciekać.
Carmen
mówiła mi wczoraj, że próbowali z niej wyciągnąć informacje na mój temat,
chcieli podpuścić ją, aby sprawdzić, czy powiedziałam jej cokolwiek o wydarzeniach,
w których oni uczestniczyli w roli głównej oraz za wszelką cenę wydusić z niej,
gdzie mam łazić codziennie po szkole. Skubańcy podsłuchiwali kiedyś pod naszymi
drzwiami, jak rozmawiałyśmy na temat hospicjum, jednak są takimi debilami, żeby
nie połączyć ze sobą różnorakich faktów i nie wywnioskować prawdy.
-
Kurwa, zimno – usłyszałam warknięcie Philipa. Był on głównym członkiem tej
grupki złoczyńców. Dwójka chłopaków przytaknęła mu bez chwili zastanowienia
niemal natychmiast. Pokręciłam z politowaniem głową, usiłując zachować choć
drobinę spokoju.
Jakieś
dwie godziny błąkałam się bez celu po ciemnych, oblepionych brudem uliczkach,
trzęsąc się z wszechobecnego zimna. Chłopacy nadal szli za mną, zachowując
stosunkowo mały odstęp i głośno dyskutując o jakichś mało ważnych sprawach. Jak na prawdziwych debili przystało. No
ale sami przyznajcie, idą za mną, „śledzą mnie” i jeszcze zdradzają się swoimi
głosami. Idioci jakich mało. Zamiast mózgów, małe orzeszki i to jeszcze puste w
środku.
Przypomniało
mi się jedno zdarzenie z przeszłości… To było po jakichś czterech latach po
trafieniu do ośrodka. Szłam wtedy z jedną z opiekunek z domu dziecka bardzo
blisko granicy, bo dostałyśmy rozkaz z góry, że ten teren ma być wysprzątany.
Ujrzałam wtedy chłopca, biegnącego z radiem w ręku. Było włączone i początkowo
snuły się z niego smętne dźwięki muzyki, lecz trochę później powietrze
wypełniła… magia… Zakochałam się w tym utworze od pierwszych nut, jakie usłyszałam.
When she was just a girl
She expected the world
But it flew away from her reach, so
She runaway in her sleep
And dreamed of
Para-para-paradise,
Para-para-paradise, Para-para-paradise
Every time she closed her eyes
Ten
tekst przemawiał do mnie tak mocno, że stanęłam jak wryta, zastanawiając się,
czy to nie tylko moja chora wyobraźnia płata mi figle. To była moja pierwsza i
ostatnia piosenka usłyszana z pełną oprawą muzyczną. Kolejna zwrotka zawróciła
mi w głowie jeszcze bardziej.
When
she was just a girl
She expected the world
But it flew away from her reach
And the bullets catch in her teeth
Life goes on, it gets so heavy
The wheel breaks the butterfly
Every tear a waterfall
In the night the stormy night she'll close her eyes
In the night the stormy night away she'd fly
Piosenka
była zachowana w takim nastroju, że aż ciężko to opisać… Zakochałam się w niej
i jakie było moje rozczarowanie, kiedy chłopiec upuścił radio, które z hukiem
opadło na ziemie i momentalnie się zepsuło, przestając grać.
Od
tego czasu często przypomina mi się ten utwór, którego tekst wrył mi się w
pamięć od razu. Tak było i tym razem. Jedno z wspanialszych wydarzeń w moim
życiu.
Doszłam
już do domu dziecka, jednakże na samym progu czekała mnie niemiła
niespodzianka. Spojrzałam na zegar. No pięknie. Pokazywał 20:34.
•••
-
Stary! – wydarł mi się do ucha, podpierając się na podłokietniku kanapy, na
której siedziałem. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, przecinając głową
powietrze w jego kierunku i zawieszając blisko niego całe ciało. – Dziiiiisiaaj
jeeeest pooooniedziaaaałek… Nieee? – przeciągle wypaplał, widocznie mając już
problemy z wysłowieniem się.
-
Język ci się plącze, chłopie – trzeźwo oceniłem, a mój wzrok zawędrował na
trzymane przez niego piwo w ręce. – Skąd masz piwko? – ucieszyłem się z
uśmiechem od ucha do ucha, nie kryjąc rozochocenia.
-
Stamtąd – wskazał palcem kuchnię, mówiąc jak małe dziecko. – Czerwone świnie mi
dały – dodał, dostrzegając mą uniesioną brew. – Wyjęły ją z niebieskiego statku
kosmicznego – powiedział, skupiając swoją uwagę na butelce i oglądając ją z
każdej strony, kiedy się odwróciłem oraz uśmiechnąłem do przyjaciela.
-
Wow… A kosmici też są? – zapytałem, podchodząc do niego szybko. Zaprzeczył,
pociągając solidnego łyka, zamykając oczy i rozkoszując się jego smakiem.
Skocznym
krokiem, ucieszony zawędrowałem do pomieszczenia, widząc dokładnie to samo, co
przed kilkoma minutami Styles. Grzecznie podziękowałem miłym świnką i wkrótce
potem rozłożyłem się wygodnie obok Harrego.
Kilka
piw później łaziliśmy po mieszkaniu, rozbijając pola magnetyczne, którymi jak
się okazało, usłany był cały apartament. Co rusz napotykaliśmy kolejne kule,
które nas wchłaniały i musieliśmy je rozwalić, uderzając w nie głową, nogami i
rękami. Nabiliśmy sobie przy tym takie czarne siniaki, które nas przyjemnie
łaskotały.
-
Ej! A pamiętasz jak byliśmy tam po drugiej stronie? Jezu, jaka to była
adrenalina – jarał się Hazza, siedząc na podłodze.
-
Jasne, że pamiętam. Ledwo co uciekliśmy. Co jak co, ale szybcy jesteśmy –
przybiłem mu piątkę, szeroko się uśmiechając.
Pogrążeni
we wspomnieniach, milczeliśmy z twarzami wygiętymi w gigantyczne uśmiechy.
-
A ta impreza…
-
To było coś…
-
Musimy chodzić na takie częściej…
-
Że dwudniowe? – spytał Harry, nie rozumiejąc o co dokładnie mi chodzi.
-
Nie jełopie. Z takimi dziewczynkami i z takimi drineczkami – wyszczerzyłem
się, wyciągając na miękkim siedzeniu.
-
Nadal nie mogę zrozumieć, jak ty im dałeś radę – pokręcił z niedowierzaniem
głową, patrząc na mnie.
-
Ma się te umiejętności – poruszyłem śmiesznie brwiami, na co wybuchneliśmy
śmiechem. – Debilu, ale ty nie korzystałeś w ogóle! – opierniczyłem go,
rzucając w niego poduszką.
-
Nie potrafiłem… - przypomniał sobie, a na jego twarzy pojawił się niezrozumiały
dla mnie grymas.
-
Taaaaa - zawiesiłem się, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Już chciałem
się podnieść, by odtworzyć, gdy…
-
Czekaj, czekaj! – wydarł się, unosząc swoją szanowną i z pewnymi trudnościami
stawiając się do pionu. – Ja otworzę – oświadczył śmiesznym tonem, gwałtownie
się obrócił, w ostatniej chwili łapiąc równowagę i kobiecym krokiem nawalonego
w cztery dupy faceta podszedł do drzwi.
Otwarcie się z niego nabijałem, ale Harry
ewidentnie także nie potrafił ukryć rozbawienia. Podniósł ponad swą głowę rękę
i skierował ją na klamkę, robiąc tym olbrzymi hałas. Drzwi otworzyły się, a
Styles zamarł, widząc kto stoi przed nim. Zrobił krok w tył, a jego zamurowanie
przeszło tak szybko, jak się pojawiło. Wybuchnął śmiechem, zginając się wpół.
Wszystko byłoby w porządku, jednakże to jego rozbawienie trwało stosunkowo
długo i już po dwóch minutach zacząłem się zastanawiać, czy nie mam do
czynienia z jakimś wariatem, który uciekł z ośrodka psychiatrycznego.
Przesadził dzisiaj z tym wszystkim… Zresztą ja też. Czułem to po kościach.
-
Cholera – jęknąłem, znowu czując, że muszę koniecznie zaraz wybrać się do
toalety. – Może ja już tam, kurwa, zostanę… Ile można chodzić do klopa? –
gadałem do siebie, próbując ruszyć
dupcię z miękkiej kanapy. – Grawitacjo, suko, znowu mnie zdradziłaś! –
krzyknąłem, sprawiając, że Harry aż położył się na podłodze, rżąc. – No co,
znów była silniejsza i ciężko było mi się podnieść! A już kiedyś rozmawialiśmy
na ten temat i powiedziała, że nigdy więcej nie będzie robiła mi takich żartów!
– wytłumaczyłem Lou, gdy ujrzałem go z oczami pełnymi łez przed drzwiami.
-
Zayn… - westchnął, przewracając oczyma. Wyraźnie chciał coś jeszcze dodać, lecz
przerwałem mu.
- Człowieku! Jestem
krzesłem. Wyglądam jak krzesło, myślę jak krzesło i mówię jak krzesło. Kurwa...
Krzesła nie mówią. Chcesz może usiąść? - przystanąłem ze znakiem zapytania
wymalowanym autentycznie na twarzy. Chłopak pokręcił z niedowierzaniem głową,
ale nie odezwał się ani słowem.
Popędziłem za potrzebą, niemal łamiąc sobie
przy tym nogi, tak mi się śpieszyło. Nie mówię już o tym, że wypierniczyłem się
przed muszlą klozetową, prawie uderzając w nią głową. Na szczęście w miarę
szybko wyciągnąłem przed siebie ręce, amortyzując upadek do tego stopnia, że
jedynie lekko zdarłem sobie skórę na rękach, która była… zielona.
- Ej, Loui, mam fioletowe usta? –
wysapałem, przybiegając z łazienki i zatrzymując się centralnie przed
Tomlinsonem. Kolejny raz jęknął, dając mi tym do zrozumienia, że znowu przeszkodziłem
w rozmowie, lecz tym razem chyba ważnej. Nie obchodziło mnie to wtedy ani
trochę, a więc patrzyłem na niego pytającym spojrzeniem, czekając na odpowiedź.
- Normalne, Stary. Masz normalne
usta – wydukał zrezygnowany, niczym do małego dziecka, które nie odróżnia
jeszcze kolorów.
- A to dziwne. W lustrze
widziałem co innego… - wyszeptałem zamyślony do siebie, wracając na kanapę i
szukając powodu zmiany barwy mych ust.
-
Nie! – słysząc krzyk Stylesa, ocknąłem się i automatycznie wyprostowałem plecy.
– Nie mów tak do mnie! Gdybyś mnie kochał, nie wyrzuciłbyś mnie z domu! –
chłopak się dopiero rozkręcał, dając mi swoim znacznie podniesionym głosem do
zrozumienia, że szykuję się niezła zabawa. Uradowany z uśmiechem od ucha do
ucha uważniej przysłuchiwałem się ich wymianie zdań.
-
Harry, spokojnie, kochanie… - Louisowi coś nie za bardzo wychodziło uspokajanie
Stylesa. Odnosiłem wrażenie, że każde jego słowo wypowiedziane do mojego
przyjaciela jeszcze bardziej go podjusza.
-
I znowu to robisz! Znowu! – Gdzie mój
popcorn? – Najpierw mnie krzywdzisz, a potem udajesz skruszonego i mnie
przepraszasz! Ale nie! Teraz ci się nie uda!
Nie tym razem! – Z tych emocji postanowiłem oprzeć się o ścianę
niedaleko Loczka i przyglądać się ich poczynaniom, z których bezkarnie się
nabijałem.
-
Hazza… – Tomlinson szepnął złamanym głosem, usiłując położyć rękę na ramieniu
Stylesa. Oczywiście nie udało mu się, bo chłopak się gwałtownie cofnął.
-
Nie mów tak do mnie! – wydarł się, na co Lou aż podskoczył. Po jego
rozżarzonych policzkach nieustannie płynęły łzy. Wyglądało to przekomicznie.
Trzymając piwo w ręce, które co chwila ubywało z butelki, nie odrywałem nawet
na sekundę oczu od „zakochańców”, gdyż obawiałem się, że mógłbym przegapić coś
szczególnie zabawnego.
-
Zmieniłeś się – oświadczył Tommo, patrząc głęboko w oczy swojego chłopaka.
-
Sam się zmieniłeś! Wynoś się stąd! – wygonił go, gromiąc wzrokiem i prawie
zatrzaskując mu drzwi przed nosem. W ostatniej chwili się powstrzymał.
-
Przepraszam… Pamiętaj, kocham cię… - zapewnił ze skruchą na odchodne, a po jego
obecności przed mym apartamentem świadczyły tylko coraz już cichsze odgłosy
butów, uderzających w twarde tworzywo schodów.
-
Pamiętaj, kocham cię – parodiowałem Louiego, nie mogąc opanować histerycznego
śmiechu.
-
Popierdolony dureń. Po co on tu w ogóle przyszedł? Pieprze go. Najpierw mnie z
domu wypierdala, a teraz co? No do cholery, co? Przyłazi i chce rozmowy. No
pizgam. – Guma do żucia – 5zł, spodnie – 300zł, wkurzony Styles, który gada sam
ze sobą – bezcenne. Zwijając się ze śmiechu, usłyszałem tylko jak Hazz korzysta
z mojej łazienki. Takiego wnerwionego to ja go chyba nigdy jeszcze nie
widziałem.
-
Masz – zawołałem, rozsypując biały proszek i układając go w smukłe, długie
paski.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej :]
Mam nadzieję, że ktoś, ktokolwiek czyta te moje wypociny... Wiem, że to nie jest najlepsze, jeszcze wiele muszę się nauczyć, lecz...
Kolejny pewnie za tydzień.
P.S. Coś stało się z bloggerem mi znowu. Zrobiłam co mogłam, ale i tak mi to nie wygląda...
P.S. Coś stało się z bloggerem mi znowu. Zrobiłam co mogłam, ale i tak mi to nie wygląda...
Świetne... Świetna piosenka <3 też ją uwielbiam, ona chyba pasuje to bardzo wielu dziewczyn.
OdpowiedzUsuńSkąd wzięłaś pomysł z krzesłem? I tymi świniami, statkiem kosmicznym, zmianą koloru...? Ja bym nie wpadła na coś takiego :D
Świetny blog, czekam na kolejny rozdział ;)
Dziękuję Ci bardzo ♥
UsuńTak długo czekałam na jakąkolwiek opinię tego, co piszę i zjawiłaś się Ty :]
Skąd wzięłam pomysły? Już mówię. Może najpierw zacznę od tego, że jak zresztą widać, opornie mi idzie pisanie czegoś śmiechnego czy wesołego. Po prostu tego nie potrafię. Sytuacja z krzesłem została opowiedziana mi przez moją przyjaciółkę, gdyż poprosiłam ją o pomoc. Nie obracam się w środowisku takich uzależnień, ani nie mam zbytniej styczności z ćpającymi, dlatego też nie mam pojęcia jakie to uczucie i jak reaguje organizm. Ale się staram :D Świnie, statek i zmiany kolorystyczne pojawiły się naturalnie, zaczerpnięte z własnej wyobraźni.
Kolejny rozdział się pisze, lecz baaardzo powoli. Niemal ostatni tydzień ciężkiej pracy i wyciągania ocen w szkole, a później już będzie z górki.
Pozdrawiam i mam nadzieję, do następnego ♥