środa, 16 lipca 2014

7


 
    - Cześć – wyszeptałam słabo, onieśmielona.
   Właśnie weszłam do pokoju oznaczonego numerkiem cztery, od razu wywołującym zaczerwienienie się mej twarzy. Dzisiaj już szybciej uwinęłam się z rutynowymi zajęciami, jakie będę wykonywać za każdym razem, kiedy tutaj zawitam. Nie przywitała mnie dzisiaj Dorothy… Zapewne jest zajęta na jakimś innym oddziale, bo od godziny, od której tu jestem, nadal się nie pojawiła. Hope odkąd tu przyszłam, siedziała przy łóżku Kate i głaszcząc jej dłoń, rozmawiała z nią spokojnie chyba ją uspokajając. Dziewczyna płakała, mocząc starą poduszkę. Ja robiłam to samo co wczoraj, a Alice czyściła łazienkę wraz ze stolikami w poszczególnych salach.
   Siódmego listopada, a już tak bardzo zimno. W szpitalu bardzo mocno można było odczuć tę temperaturę, ponieważ zwyczajnie nie było środków by móc choć odrobinę ogrzać pomieszczenia. Wszystkim pacjentom polecono położyć się do łóżek pod kołdrą oraz kocem i spróbować zasnąć. Wręczono każdemu bez wyjątku gorącą herbatę, w  celu wygrzania organizmu. Wraz z tymi zabiegami na wszystkich oddziałach zapadła grobowa cisza. U nas nie zasnęli wszyscy. Katie miała z tym wyraźne problemy, dlatego też usłużna pielęgniarka dotrzymywała jej towarzystwa. Anne z pokoju numer dwa zajęła się rysowaniem, które niezaprzeczalnie całkiem dobrze jej wychodziło. Tak wciągnęło ją to zajęcie, że ledwo się ze mną przywitała. Milczała, później już w ogóle się do mnie nie odzywając.
   Skończywszy swoje zajęcie, przysiadłam się do biurka, aby trochę odpocząć. Miałam za sobą jeden z cięższych dni w szkole. Nauczyciele cisnęli, nie dając chwili wytchnienia. Zostałam zapytana z biologii, na którą oczywiście byłam perfekcyjnie przygotowana i dostałam piątkę. Byłam z siebie dumna. Zaraz potem spędziłam nieprzyjemną lekcję na wfie. Pan zdecydowanie nie lubi naszej grupy, dlatego też na samym starcie mamy do przebiegnięcia cały kilometr. Dziś padło na gimnastykę.
   Nie było mi łatwo rozciągać się do granic możliwości, zważając na me uszkodzenia cielesne, które nadal dotkliwie dawały o sobie znać, ale można było się do nich w miarę przyzwyczaić i jakoś normalnie funkcjonować. Najgorzej było właśnie na tej lekcji. Nauczyciel nie przyjmował do wiadomości, że czegoś się nie potrafi zrobić lub nie może. Trzeba i koniec. Dlatego też po wykonaniu szpagatu, zakończającego zajęcia powstrzymując cisnące się do oczy łzy, szybko się przebrałam i uspokajałam ciało przez całą przerwę w toalecie. Jednak dzisiejszy dzień był dobrym dniem. Zarobiłam kilka ocen bardzo dobrych i pochwałę dwóch nauczycieli.
   Kiedy tak siedziałam wraz z Alice, która niedługo później zajęła miejsce obok mnie, z czwórki wyłoniła się najpierw blondynka, a za nią siedemnastolatek. Dziewczynka pospieszyła do toalety, lecz chłopak powoli kierował się w tym samym kierunku, prześwietlając mnie ciekawskim spojrzeniem. Spuściłam wzrok. Gdy oboje zniknęli za drzwiami toalety, koleżanka zagadnęła do mnie.
   - Oni już nie zasną – oznajmiła mi, a ja uniosłam brwi. Co to oznacza? Widząc moje zdziwienie, dodała – Masz okazję, by nawiązać z nimi kontakt. Idź - uśmiechnęła się do mnie szeroko, a mnie wryło w siedzenie.
   Nie, nie, nie, protestowałam w myślach. Po piętnastu minutach poszłam. Musiałam. Pielęgniarka nie mogła mi odpuścić.
   - Hej – Jo serdecznie uśmiechnęła się do mnie, dodając mi tym trochę odwagi. Alec wykonał dokładnie ten sam gest. – Czemu tak wczoraj szybko uciekłaś? – spytała się na wstępie, a ja ponownie dzisiejszego dnia nie zrozumiałam o co chodzi. – Z naszego pokoju - wyjaśniła niebieskooka.
   - Aż dwa razy! – zachichotał Aleksander. Na ten dźwięk aż kolana się pode mną ugięły. Tak niski śmiech… Miód dla uszu, rozmarzyłam się, zapewne przypominając teraz kolorem dorodnego buraka. Strasznie peszyło mnie jego towarzystwo!
   - Nie wiedziałam, co powiedzieć – przyznałam się nieśmiale, krępując się.
   - Tam jest stołek, siadaj – rozochociła się radosna Josephine. - Musisz nam o sobie trochę opowiedzieć – rzekła, siadając po turecku na swym łóżku.
   Chwyciłam stołek i nie wiedziałam gdzie go ustawić, by było nam wygodnie rozmawiać. Alex widząc moje roztargnienie, przeszedł na pościel koleżanki, dotykając mnie po drodze ramieniem. Moje ciało w tym miejscu pokryło się gęsią skórką, a krew w żyłach przyspieszyła. Wstrzymałam oddech. Szybko doprowadzając się do porządku, spoczęłam przed nimi. Oczekiwałam zadania przez któregoś z nich pytania, ale widocznie żaden nie kwapił się do tego, bo nic nie przerwało krępującej mnie ciszy.
   - Nie wiem, o czym miałabym wam powiedzieć – jęknęłam po chwili, opuszczając bezwładnie ręce i zaczerwieniając się lekko.
   - Jesteś wolontariuszką – zachichotała słodko dziewczynka, dodając mi otuchy i rozpoczynając tym mą gadkę.
   - Tak – zacięłam się, bardzo krępując tutejszą obecnością. Tak bardzo nie lubiłam nawiązywać nowych kontaktów, a tym bardziej sprawiać, żeby ktoś mnie polubił…
   - Drogie panie – odezwał się Alex, kiedy się podnosił z wygodnego materaca. – Muszę za potrzebą…
   - Znów – Jo przewróciła oczami. - Nie pij tyle! – pouczyła go, na co chłopak wydał z siebie krótki melodyjny głos... To znaczy… zaśmiał się.
   Gdy tylko wyszedł, oczy ośmiolatki się zaświeciły, a uśmiech bardziej poszerzył, co wydawało mi się wcześniej niemożliwe.
   - Ile masz lat, Rosalie? – Moje imię w jej ustach brzmiało tak jakoś… Piękniej. Uśmiechnęłam się do niej, odpowiadając.
   - Szesnaście. W czerwcu mam urodziny – dodałam, nie chcąc odpowiadać wciąż tak zdawkowo.
   - Masz chłopaka? – ponowne pytanie wystrzeliło z tej radosnej osóbki, a mnie zatkało. Szybka jest, pomyślałam…
   - Nie, nie mam – wyszeptałam, ponownie spuszczając głowę. Nie wiedzieć czemu, wstydziłam się tego.
   - Alex też nie – zawołała, wyraźnie zadowolona z takiego obrotu wydarzeń.
   - Co ja nie? – spytał zdezorientowany chłopak, który akurat powrócił do pokoju. Obrzuciłam Jose błagającym spojrzeniem, by mu nie mówiła, lecz dziewczynka nawet na mnie nie spojrzała, gładko informując chłopaka o tym, co go ominęło.
   - Rose ma szesnaście lat i nie ma chłopaka, wiesz? – Badała wzrokiem jego twarz i reakcję, ale nie była ona taka, jaką by chciała ujrzeć, co można było wywnioskować po jej minie. – Alex ma siedemnaście lat i też jest wolny! – zaakcentowała ostatnie słowo i podniosła do góry ręce. Przeskakiwała spojrzeniem z chłopaka na mnie, potem znów na niego i tak ciągle, aż do chwili, kiedy pokręciłam ze śmiechem głową i odezwałam się.
   - Ach, Jo… Co ty kombinujesz? – postawiłam retoryczne pytanie, po czym nawiązałam kontakt wzrokowy z Alexandrem, który gestem podziękował mi za wyjście z tej sytuacji. – Zaniechajmy jakiś spekulacji, okej? To może ja coś w takim razie o sobie opowiem w końcu, a wy mi się później zrewanżujecie? – Pokiwali głowami, a ja nabrałam powietrza. – Aktualnie jestem w pierwszej klasie liceum i kocham biologię. Chciałabym iść na medycynę, leczyć ludzi, pomagać im, jednakże to są tylko marzenia. U nas czegoś takiego nie ma…  Dlatego nadal mam nadzieję, że będę mogła się stąd wyrwać, z tego świata… - zamyśliłam się, patrząc przez otwarte okno na dalekie czyste niebo. – Wolontariat załatwiła mi moja współlokatorka, Carmen. Z domu dziecka – rozjaśniłam im sytuację. Na ich twarzach malowało się współczucie, a tego nie chciałam. – Nie jest źle – zapewniłam entuzjastycznie, tylko czy tak naprawdę uważałam?
   - Przykro mi – rzekła niebieskooka już bez tej radości w głosie co jeszcze przed chwilą. Sprawiała wrażenie, jakby przygasła. Na jej twarzy pojawił się smutek i spuściła głowę. - Trafiłam dwa lata temu do szpitala, jednak na inny oddział. W jednym tygodniu był to wyrostek, żeby w kolejnym okazało się to białaczką… Moja rodzina mieszka zbyt daleko, by mnie odwiedzać. Jeszcze nigdy tego nie zrobili…
   - A ja do tej wariatki zostałem przydzielony pół roku potem. Chorujemy na to samo, a dodatkowo jesteśmy jedynymi dziećmi tutaj, dlatego też mieszkamy tu sobie razem – uśmiechnął się szeroko, szturchając Jose. Dziewczynka od razu się rozpogodziła. – Moi rodzice nie żyją, rodzeństwa nie miałem – oznajmił, ale na jego twarzy nie dostrzegłam ani krzty smutku. Widocznie już dawno się z tym pogodził. – Wszystko jest dobrze, tylko że potwornie nam tu nudno! Spadłaś nam z nieba – zapewnił, a moja twarz z pewnością wydobyła z siebie wcześniej nie znane mi odcienie czerwieni.

   - Hej – słabo powiedziałam, uprzednio wzdychając i rzucając plecak obok biurka. Opadłam na krzesło do niego przystawione i przetarłam kilka razy twarz dłońmi.
   - Cześć – powitała mnie z entuzjazmem Carmen, prostując się na łóżku i odkładając na bok pamiętnik. – Jak ci minął dzień? – rutynowe pytanie znów padło z jej ust, zresztą jak co wieczór, kiedy tylko miałyśmy możliwość porozmawiać.
   Czasami byłyśmy obie tak zmęczone, że niezwykle wcześnie kładłyśmy się spać. Często też musiałyśmy się uczyć i zwyczajnie brakło nam czasu na rozmowę. Jednakże zawsze starałyśmy się, by poświęcić sobie trochę czasu w ciągu każdego dnia, ale jak to bywa, nie raz zamieniłyśmy ze sobą jedynie kilka zdań.
   - Strasznie męcząco – odrzekłam po chwili. – W szkole poszło mi gładko, a w hospicjum miałam kupę powodów do śmiechu. Wiesz, że ta mała Josephine chciała mnie dzisiaj zeswatać z Alexem? Fajni ludzie – uśmiechnęłam się na samą myśl. – A ja u ciebie?
   - A dzisiaj nic ciekawego się nie działo. Tak bardzo chce mi się spać, że zaraz padnę ze zmęczenia – oznajmiła, kładąc się wygodnie na łóżku i przymykając oczy.
   - Tak, ja też… - przyznałam. – To dalej! Bierz piżamę i myć się!
   - Ale ty dzisiaj w bojowym nastroju jesteś – zamruczała, odwróciwszy się na drugi bok. – Idź pierwsza. Pierwszy raz od jakiegoś czasu widzę cię taką… radosną – powiedziała głosem zduszonym przez poduszkę, kiedy wychodziłam z pokoju. Zrobiło mi się cieplej na sercu i przyznałam jej rację. Czułam się lepiej.
   Podczas prysznica dzisiaj wyjątkowo nie patrzyłam z obrzydzeniem na swe poturbowane ciało. Gdzieniegdzie siniaków całkowicie już nie było widać, a te najgorsze i najbardziej widoczne zbledły, co stwierdziłam z ulgą. Kilka strupów nadal gościło na mym ciele, ale to już w miejscach które łatwo zakryć. Parę krwiaków też stało się już przeszłością, a to wszystko razem dało mi nową nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro, na dobry i sprawiedliwy świat, na szczęście jakiego będzie mi dane zaznać.
   Wylazłam z łazienki i wręcz siłą wywaliłam Carmen z pokoju, aby poszła się umyć. Chwyciłam kołdrę i zsunęłam ją lekko. Zamarłam. Głośno przełknęłam ślinę i szybko rozejrzałam się po pokoju. Przed moimi oczami leżał miś porozcinany najprawdopodobniej nożem. Serce biło mi w zawrotnym tempie, a w uszach dudniła krew. Zauważywszy mała karteczkę wewnątrz pluszaka, sięgnęłam po nią. „Lepiej z nami nie zadzieraj” widniało na starym papierze. Stałam tak rozmyślając co teraz i z przerażeniem przyjmując do siebie fakt, że oni tu byli. W moim pokoju. Znów. Wtem weszła Carmen. Szybko wskoczyłam do łóżka, wcisnęłam przytulankę pod poduszkę i wymamrotałam „dobranoc”.
   Miałam spore kłopoty ze zaśnięciem tej nocy, a kiedy nareszcie udało mi się to zrobić, obudziłam się z głośnym wrzaskiem w środku nocy.
   Śnił mi się wielki tunel, przez który biegłam i pięciu mężczyzn, goniących mnie z nożami. Uciekałam przed nimi ile sił w nogach, jednakże oni okazali się zwinniejsi. Przeżyłam to już drugi raz. Gwałt.


•••


   Gdy tylko odzyskałem przytomność, od razu uderzyła mnie fala bólu. Odnosiłem wrażenie, że głowa zaraz pęknie mi w szwach. Ból przyszedł tak niespodziewanie i z taką intensywnością, że musiałem się bardzo zaprzeć w sobie, aby ponownie nie stracić przytomności. Ostre uczucie ogarnęło wszystkie moje myśli, sprawiając, że zacisnąłem mocno powieki, by choć spróbować je opanować. Ciężko oddychałem, próbując się uspokoić. Niestety z każdą chwilą narastało we mnie poczucie paniki. Starałem się nie ruszać, ponieważ każdy, nawet minimalny ruch, sprawiał jeszcze większy ból.
    Postanowiłem skupić się na czymś innym. Krótkimi, powolnymi ruchami dłoni wymacałem miękki materac pod sobą. Ku mojemu zdziwieniu, głowa leżała na poduszce, która ją lekko unosiła, a materiał miło przylegał do skóry głowy. Pewnie był to jedwab, ponieważ odnosiłem wrażenie, że lekko masuje me włosy.
   Otworzyłem powoli oczy, jednak od razu raptownie je zamknąłem w momencie, kiedy zakuły mnie jaskrawe promienie światła. Szybko wywnioskowałem, że po mojej lewej stronie znajduje się okno i że jest ranek. Siłą odwróciłem ciało na prawy bok, ignorując paraliżujący ból. Znowu uchyliłem powieki, ale tak jak poprzednim razem, natychmiast je zamknąłem. ż, do trzech razy sztuka, pomyślałem. To stwierdzenie okazało się niebawem prawdą, ponieważ właśnie za trzecim podejściem osiągnąłem cel. Zamrugałem kilkakrotnie, przyzwyczajając tym samym oczy do jasności.
   Zlustrowałem to wszystko, na co pozwalało mi moje położenie. Odniosłem nieodparte wrażenie, że znam to pomieszczenie. Już tu kiedyś byłem. Uznałem to za pewne. Skupiłem się, marszcząc brwi. Musiałem się dowiedzieć gdzie jestem. Po kolei przekopywałem wspomnienia, w celu odszukania tego właściwego.
   Zamarłem, napotykając spojrzeniem zdjęcie. Przedstawiona była na nim uśmiechnięta rodzina, a w jej centrum Liam. Tak, teraz sobie przypomniałem skąd kojarzyłem te orzechowe meble, które podziwiałem już kilka razy. Przypadły mi do gustu i nawet zapowiedziałem kiedyś, że także muszę sobie sprawdzić jakiś mebel wykonany z tego materiału.
   Ból nie opuszczał mnie ani na moment, zabierając ze sobą zdolność myślenia. Kompletnie nie pamiętałem, bym umawiał się z Paynem, a już w ogóle faktu spania u niego. Pamiętałem jedynie strzępki wczorajszego wieczoru, ale mimo to cała ta sytuacja wydawała mi się dziwna.
   Chciało mi się pić. Wraz z tym narastało we mnie pragnienie wydostania się stąd. Zaciskając mocno zęby i palce dłoni ciasno wokół prześcieradła, usiadłem, głośno sapiąc. Chwilę odczekałem, wyrównując tym samym oddech. Powoli wstałem i od razu zakręciło mi się w głowie. Szybko zrobiłem krok w przód, wyciągnąłem ręce i już leciałem przed siebie. Zatrzymałem się na drewnianym oparciu, stabilizując ciało. Zrobiłem kilka krótkich kroków do drzwi, które okazały się zamknięte. Zakląłem. Nie dość, że nie pamiętam, jak się tu znalazłem, dodatkowo okazało się, że jestem zamknięty w pokoju. Jak znajdę Liama, przyrzekam, że nie ręczę za siebie.
   Zacząłem walić w ciężkie mahoniowe drewno, licząc, że chłopak mnie usłyszy. Krzyczałbym, gdyby tylko głowa nie była aż tak uciążliwa, a pragnienie tak silne. Z nerwów i z zaistniałej sytuacji zaschło mi w gardle, które teraz nieprzyjemnie mnie drapało.
   Zaśmiałem się gorzko, widząc, że moje działania nie odniosły pożądanego skutku. Osunąłem się wzdłuż drzwi, niezbyt przytomnie nasłuchując. Wychodziło na to, że jestem sam w mieszkaniu. Kompletnie nic nie rozumiałem.
   Ruszyłem się, nie chcąc siedzieć bezczynnie. Pomimo pulsującego bólu w skroniach, zacząłem przeszukiwać pokój, chcąc znaleźć jakiś telefon czy cokolwiek, czym mógłbym kogoś powiadomić o swoim położeniu. Jakoś wątpiłem w to, że ktoś zacząłby mnie szukać. Ach, co ja gadam, przecież pewnie nic się nie stało, a to wszystko to zapewne jakieś dziwne zbiegi okoliczności i seria przypadków. Chciałem w to wierzyć.
   Zrezygnowany pozwoliłem sobie upaść na twarde stare krzesło stojące centralnie za mną. Jęknąłem i schowałem twarz w dłoniach. I co ja mam teraz zrobić? zastanowiłem się, całym sobą pragnąc, by ten koszmar się już skończył.
   Główkowałem co z tym fantem zrobię, kiedy do moich uszu doszedł zgrzyt zamka. Gwałtownie wstałem, ale od razu tego pożałowałem, bo zrobiło mi się niedobrze. Zgiąłem się wpół z jedną ręką na brzuchu, a drugą przyłożoną do ust. Nie mogąc już dłużej wytrzymać olbrzymiego bólu i nudności, podsumowując ogólnego złego samopoczucia, poddałem się oszołomieniu i w tej samej chwili poleciałem sztywno na twarde, zimne panele. Twarz zderzyła się z podłogą, a z ust pociekła krew. Przed oczami pojawiła się ciemność. Odpłynąłem.

   Zaledwie dwie minuty potem, kiedy Niall się obudził przez głośny huk pochodzący z pokoju Liama, który spowodował u Payne’a gorączkowe szukanie po kieszeniach klucza, oboje wpadli do pomieszczenia, kucając przy chłopaku.

   Otworzyłem szeroko oczy, po czym głośno westchnąłem. Horan widocznie poczuł się w obowiązku, by mi pomóc, nawet jeśli niekoniecznie bym tego chciał, bo zręcznie mnie chwycił i powoli, bez szybkich, gwałtownych ruchów, które mogłyby mi jedynie zaszkodzić, położył mnie na łóżku. Tym razem odetchnąłem z ulgą, ponownie czując pod sobą miękki materiał.
   Otworzyłem usta, chcąc dać jakąś zgryźliwą uwagę co do umięśnionego ciała chłopaka, ale nie byłem w stanie wydobyć z siebie nawet najmniejszego dźwięku. Liam doskonale odczytał ruchy
mego cia
ła, bo zerwał się z miejsca i za moment dało sie go słyszeć, jak szybko pędzi z powrotem.
   Niall znowu mnie złapał i posadził na wpół leżąco, bym swobodnie mógł się napić. Po jego minie było widać, że już nie może się doczekać, kiedy upewni się, że ze mną wszystko w porządku. Nabrałem do ust solidny łyk przyjemnie chłodnej wody. Nieśpiesznie opróżniłem kubek i podałem go brązowookiemu. Chłopak odstawił go na szafkę obok i intensywnie się we mnie wpatrywał.
   - Co mi jest? - zapytałem w końcu, masując dłońmi głowę. - Co się w ogóle stało?
   - Nic nie pamiętasz? - zdziwił się blondyn, wymieniając spojrzenia ze swoim przyjacielem.
   - Nie... - zaprzeczyłem po chwili, zapuszczając się ponownie w pamięć i szukając odpowiedzi z wczorajszego wieczoru. - Ale miałem dziwny sen. Jak szedłem ulicą, ktoś mnie ogłuszył i straciłem przytomność - zmarszczyłem brwi, wyraźniej to czując i sobie przypominając.
   - Zayn... To... Nie był sen - wystękał niebieskooki, wstając. - Pojdę po aspiryne zwrócił się do mnie i wyszedł.
   Liam patrzył na mnie niepewnie, nie wiedząc co powiedzieć. Przez chwile otwierał i zamykał usta, czym sprawiał wrażenie myślącego nad właściwym wytłumaczeniem sytuacji, tak abym zrozumiał.
   - Ostrzegam, że jeśli zaraz nie dowiem się o co w tym wszystkim chodzi, zdenerwuję się - spojrzałem na niego znacząco. - A uwierz, nie chcesz mnie widzieć wkurwionego.
   Zamknąłem oczy wypuszczając z płuc ze świstem powietrze. Tym sposobem chciałem chociaż trochę się uspokoić i dać czas im obojgu na wytłumaczenie się.
   Wstałem i bez słowa wyszedłem do kibla. Musiałem ochłonąć. Kilka minut później wróciwszy do pokoju, zastałem w nim Nialla i Liama żywo dyskutujących. Milcząc, usiadłem na skraju łóżka, a tym samym przed nimi samymi, biorąc z szafki obok leżącą tam aspirynę, szybko włożyłem ją do ust i popiłem przyniesioną przez kolegę wodą.
   - Nie będę pytał o powody waszego zachowania - oświadczyłem na tyle głośno, by zwrócili na mnie uwagę. - Na sam początek chciałbym wiedzieć, czym mnie otumaniliście - spojrzałem na nich groźnie. - Przez was czuję się teraz jak gówno - zgromiłem ich wzrokiem.
   - Chlorofilem - wyszeptał cicho Niall ze skruchą.
   - Jesteście pojebani - pokręciłem głową, spojrzeniem rzucając w nich błyskawice. - Gdybym tylko miał więcej siły teraz, odwdzięczyłbym wam się z nawiązką, jednakże jak widać, jacyśłgłówkowie postanowili zabawić się w gang i porwać sobie dla jaj jakiegoś człowieka - zaśmiałem się cynicznie. - I szczęśliwym trafem padło na mnie - dodałem, przecierając twarz dłońmi. Z ulgą stwierdziłem, że ból głowy zaczął powoli ustawać.
   - To nie tak, Zayn. Nic nie rozumiesz - spróbował wytłumaczyć ich Liam, ale nie słuchałem go. Wstałem i ruszyłem w stronę drzwi.
   - Spadam stąd - powiedziałem na odchodne i chwyciłem za klamkę. Kiedy kierowałem się do drzwi wejściowych, Niall zaszedł mi drogę.
   - Nie wyjdziesz - rzekł stanowczym tonem, bacznie mi się przyglądając. Zupełnie tak, jakbym zaraz miał go wyminąć i uciec, bądź zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie, zawczasu odwracając jego uwagę.
   Prychnąłem niedowierzająco.
   - Chryste Panie... - westchnąłem zrezygnowany, przewracając oczami. - Ja już nie mam do was siły - oświadczyłem, odwracając głowę w stronę Payne’a, który właśnie wszedł na korytarz. - Jesteście takimi debilami - stwierdziłem, chcąc już stamtąd naprawdę iść.
   Męczyła mnie ta sytuacja. Wszystko wydawało mi się takie śmieszne, głupie i irracjonalne. Nie chciałem się z nimi kłócić, bo co gorsza, na tym pewnie by się nie skończyło. Opanowany przecież byłem! Wychodzę do nich z litościwą ręką, daję im spokój i oczekuję tylko tego, żeby oni mi też go dali. Ale nie, tylko swoim zachowaniem powodują, że jestem już na granicy wściekłości. Jak zaraz nie opanują się, wybuchnę.
    - Horan... zejdź mi z drogi. Tak będzie dla ciebie lepiej. Uwierz, tak mnie wkurzyliście, że nie ręczę za siebie - ostrzegłem raz jeszcze. Chłopak jednak ani drgnął. Zacisnąłem pięści. Twarz mi stężała. Podkasałem rękawy szarego swetra, który miałem na sobie. Schyliłem się jeszcze, żeby podrapać po lewym kolanie.
   - Od - suń się - wysyczałem wolno, akcentując każdą sylabę. Blondyn miał zdezorientowany wzrok, którym przebiegał wciąż ze mnie na Liama, stojącego przy drzwiach zaledwie kilka centymetrów od nas, ale nadal sztywno ani myśląc mnie przepuścić.
   Nim zdążyłem zamachnąć się, by go uderzyć, brunet unieruchomił mi ręce, a niebieskooki siłą zaciągnął mnie do pokoju, który wcześniej opuściliśmy. Niemal rzucili mnie na łóżko.
   - Zayn, uspokój się albo będziemy zmuszeni cię związać - zawołał Liam, czym dotknął mnie do żywego. Koledzy nie robią takich rzeczy. Nigdy. Co tu jest grane?
   - Co się tu do cholery dzieje?! - krzyknąłem oburzony, podnosząc się i siadając wygodniej.
   - Tak wyszło - szepnął Niall.
   - Jak to "tak wyszło"?! - zirytowałem się nie na żarty. - Po co tutaj jestem?
   - Chcemy ci pomóc - oświadczyli oboje, równo normalnym tonem wypowiadając te słowa. Odetchnąłem głęboko.
   - Co to znaczy? - w dalszym ciągu potrzebowałem wyjaśnień.
   - Zayn, nie zauważyłeś, że dzieje się z tobą coś bardzo niedobrego? Non stop pijesz, ćpasz i palisz. W głowie ci tylko panienki i imprezy. Upijasz się prawie do nieprzytomności. Harrego też zalewasz w trupa, wciągając go w to całe bagno. Mu nie jest to potrzebne, nie rozumiesz? Nie możemy patrzeć bezczynnie na to, jak marnujesz swoje życie - powiedział Liam najpoważniejszym tonem na jaki było go stać, a blondyn obok co chwilę mu przytakiwał. Skwitowałem to głośnym śmiechem.
   Cudownie.

--------------------------------------------------
Jak się podoba? Ciekawi mnie Wasze zdanie na temat tej historii. Podzielicie się nim ze mną? 

Wspaniałych wakacji!
xx