niedziela, 2 czerwca 2013

2


Pustym wzrokiem wpatrywałam się w widok zza niezbyt czystej szyby. Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam, że jakaś nieznana mi dziewczyna zajęła wolne miejsce obok mnie. Pewnie dalej znajdowałabym się w wymarzonym świecie, gdyby nie jej całkiem nieświadome otarcie się o moją rękę, czego skutkiem było moje znaczne wzdrygnięcie i nabicie sobie niezłego guza na głowie. Syknęłam z bólu rozmasowując obolałe miejsce. „Ale to i tak nic w porównaniu do tego, co czułam wczoraj”  pomyślałam. „Teraz też boli, ale mniej…”
Czułam narastający niepokój. Czyżby powodem było zbliżanie się do miejsca nazwanego przeze mnie Piekłem? Między innymi tak. Próbując opanować lęk i wzrastającą nieufność względem nieznajomej, obserwowałam liczne zniszczone, stare i zaniedbane budynki, obok których kręciło się pełno nieciekawych typków oraz wiele bezdomnych ludzi żebrzących o pieniądze lub jedzenie.
Kolejny przystanek. Miejsce obok mnie jest znowu wolne. Kilka osób wsiadło do starego i strasznie zniszczonego autobusu. Nerwowo rozejrzałam się po wnętrzu. „Żadnego innego wolnego siedzenia oprócz tego” panikowałam, patrząc z obrzydzeniem na czarny, brudny fotel stykający się z moim. Widząc podążającego mężczyznę wbijającego we mnie swoje spojrzenie, zaczęły pocić mi się ręce. Denerwowałam się i to bardzo. Nie ma odwrotu. „Spokojnie” wmawiałam sobie mając głęboką nadzieję, że chociaż odrobinę zadziała. Jednak za dobrze się znałam, aby uwierzyć w takie rozwiązanie. Teraz zdecydowanie potrzebowałam teleportacji.
W mojej głowie kłębiły się różne myśli, począwszy od zignorowania uczuć, aż po możliwą drogę ucieczki. Gdy facet się przysiadł, po moim ciele przeszedł ciąg nieprzyjemnych dreszczy. Na marne poszły starania opanowania drżących rąk i uspokojenia nerwowego oddechu. Całą sobą starałam się nie zwracać zbytniej uwagi na otoczenie, tylko skupić się na obrazie poza pojazdem.
„Niby jadę tą samą drogą co rano, ale jest jakoś inaczej”  zauważyłam. Słońce ogrzewa moją jasną, bladą i zimną twarz sprawiając, że odrobinę jest lepiej. Ten stan nie trwał długo, gdyż ręka mężczyzny spoczęła na moim kolanie. Szybko odwróciłam głowę, gwałtownie się odsuwając jak najdalej obcego i strzepując jego dłoń. Moje przerażone tęczówki spotkały się z jego rozbawionymi. Czułam się bezradna. Łzy samoistnie zaczęły spływać po moim policzkach. Facet chyba miał zamiar je zetrzeć unosząc jedną rękę i kierując w moją stronę, jednak skutecznie mu to uniemożliwiłam, odwracając głowę.
 „Czego on do cholery ode mnie chce?” Ta myśl krążyła mi po głowie, podczas gdy on dalej wbijał swoje spojrzenie w moje plecy. „Jestem pechowa… Wczoraj… Czemu ja? Nie dam rady… Dłużej tego nie zniosę.” Prowadziłam ze sobą wewnętrzny monolog z nadzieją pojawienia się choć odrobiny odwagi. Sama przyszła, gdy mężczyzna przejechał swoją spoconą dłonią po moich rozpuszczonych, długich włosach. Praktycznie od razu odkleiłam się od szyby. W jednym momencie bezradność została zastąpiona olbrzymią złością na wszystkich osobników płci przeciwnej. Przeźroczysta i słona ciecz nadal moczyła moją twarz, tyle tylko, że już nie byłam dziewczyną, której można zrobić wszystko i nie ponieś żadnych konsekwencji, bo o na nic nie powie.
- Możesz. Przestać. Mnie. Dotykać ?! – wykrzyczałam suchym głosem na tyle głośno, aby usłyszał nie tylko adresat wiadomości, ale też i inni ludzie, którzy natychmiastowo odwrócili głowy w naszą stronę patrząc zaciekawieni na obrót spraw. Nie zważając na nic, wstałam i wymierzając mężczyźnie siarczyste uderzenie w twarz, wyszłam z autobusu, który właśnie się zatrzymał.
Rozejrzałam się dookoła. Całe szczęcie niedaleko jest ośrodek – pomyślałam z ulgą i ruszyłam w jego stronę. Cała odwaga zniknęła tak szybko jak się pojawiła, gdy po drodze mijałam wielu nieznanych mi ludzi, a zwłaszcza płci męskiej. Nie rozumiałam reakcji mojego ciała, które znowu postanowiło pomoczyć moje policzki przeźroczystą cieczą.
Szłam szybkim krokiem, nie odwracając się ani razu za siebie. Chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego z obcymi, moja głowa zwrócona była ku podłożu. W tym momencie wydawało mi się, że nie powinnam na nikogo patrzeć, bo mógłby to odebrać odwrotnie do moich myśli. Po prostu bałam się. 
Moje nerwowe ruchy mówiły same za siebie, dlatego nie mogłam przemknąć niezauważalnie. Ludzie szeptali do siebie bardzo wiele rzeczy na mój temat, które chcąc czy nie, słyszałam. Wyłapałam z rozmowy dwójki znajomych, którzy dosłownie kilka sekund temu mnie mijali, że wyglądam jak narkomanka, która jest na głodzie. Odruchowo zlustrowałam siebie wzrokiem. Trzęsące ręce, drżąca warga, opuchnięta twarz, po której nadal spływają łzy, gęsia skórka widoczna na odkrytych fragmentach ciała… Skrzywiłam się na samą myśl o zimnie, które ogarnęło moją kruchą sylwetkę. Jak na złość natężający się wiatr nie wystarczył i chwilę potem lunął deszcz, sprawiając, że nie można było odróżnić, czy to deszcz, czy łzy, oraz tego czy drżę ze strachu, czy zimna wody, która przesiąknęła wszystkie rzeczy jakie miałam na sobie.
W pośpiechu i narastającym niepokoju, widząc, że jeszcze kilka kroków, dosłownie przecznicę stąd jest dom, wpadłam na jakiegoś starszego pana.
- Panienko, mógłbym w czymś pomóc? – zapytał, przyjaźnie się uśmiechając. Nie odpowiedziałam. Pokręciłam pospiesznie głową i pobiegłam przed siebie.
- Na pewno? – usłyszałam, oddalając się już na kilka metrów. Skinęłam. „Nie ufam Ci. Nie znam Cię. Skąd mam mieć pewność, że nie będziesz ode mnie czegoś chciał?” tłumaczyłam sobie.
Zadyszana przekroczyłam próg ciężkich, dębowych drzwi i odetchnęłam z ulgą widząc znajome pomieszczenie. „Głupia, przecież to właśnie od tego się to wszystko zaczęło…”  skarciłam się w myślach. Już chciałam iść do „swojego” pokoju, kiedy podeszła do mnie jedna z opiekunek.
- Co się stało? Czemu dyrekcja szkoły dzwoniła z prośbą o zwolnienie ciebie ze szkoły? Możesz mi to wszystko wytłumaczyć? – milczałam, nie potrafiłam się odezwać. Nie miałam żadnego wytłuczenia. – Odezwiesz się? Co się z tobą dzieje, Rosalie… - zmieniła ton głosu na przepełniony troską i czymś, czego nie mogłam odgadnąć. Podniosłam na nią swoje zapłakane i zaczerwienione oczy sprawiając, że jeszcze bardziej zrobiło mi się głupio.
- J-Ja nie chciałam… Oni… To znaczy pani na lekcji, kazała mi iść powiadomić… Źle się czuję, mogę już iść do pokoju? – zapytałam błagalnie.
- Dobrze, idź – cicho westchnęła i wróciła do poprzedniego zajęcia, a ja powoli wspinałam się po schodach na górę z myślą: „ale tutaj cicho, jak nikogo nie ma…”
Siedziałam w zupełnej ciszy w pokoju, pisząc kolejne słowa w pamiętniku i  wypłakując oczy. Nie mogłam pojąć czemu to zdarzyło się akurat mnie. Nadal czułam silny ból, który o wszystkim przypominał i nie pozwalał zapomnieć.  Najbardziej bolało to, iż sprawcą była osoba, której w pełni ufałam.
Postanowiłam zakończyć dotychczasowe zajęcie i po prostu się wyciszyć wewnętrznie, bowiem do moich uszu nie dochodziły żadne inne odgłosy oprócz wydawanych przez samą siebie.
Zaczęłam dumać nad zupełnie innym życiem. Z dala od tych zdarzeń, ludzi, miejsc. „Ciekawe, jak jest po drugiej stronie…

- Cześć! – głos Carmen wypełnił całe pomieszczenie, wyrywając mnie z zamyśleń. Dziewczyna bez zbędnych ceregieli podeszła do mnie i mocno mnie przytulając powiedziała – niech zgadnę, siedzisz tutaj odkąd przedwcześnie wróciłaś ze szkoły, nie mylę się?
- Nie… A skąd ty wiesz, że wcześniej… - urwałam widząc jej spojrzenie, które bardzo dobrze znałam. – Po co pytam. Przecież i tak mi nie powiesz…  - powiedziałam szeptem bardziej do siebie, niż do niej.
- Jak ty mnie dobrze znasz – uśmiechnęła się lekko. – Mam coś dla ciebie.
- Z chęcią to przyjmę, ale mogłabyś się dokleić ode mnie? Boli… - momentalnie oderwała swoje ciało od mojego, uśmiechając się przepraszająco. Po chwili trzymałam w ręku talerz z kanapkami i zmuszona byłam je wszystkie pochłonąć, ponieważ zaprzeczenia braku głodu nie działały.
- Bym zapomniała! – niemalże wykrzyczała mi to do ucha. Odwróciłam głowę w jej stronę gryząc ostatni kęs kanapki. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. „Jestem tu bezpieczna – pomyślałam.”
- Powiesz? – byłam strasznie ciekawa co to za wiadomość. Miałam ochotę skarcić ją za to długie oczekiwanie.
- Nie musisz tu siedzieć po szkole. – „To co będę robić? Nie można wychodzić poza ośrodek przecież…”  - Będziesz wolontariuszką – wypowiedziała te słowa tak wyraźnie, że w grę nie wchodziły przejęzyczenia.
- C-Co? – zapytałam zdziwiona. – Gdzie? Jak? Czemu? Kiedy? – zasypywałam ją pytaniami  wyczekując każdej odpowiedzi.
- W szpitalu. Po szkole. Bo chcesz iść na medycynę i chciałam ci pomóc – Odetchnęłam z ulgą słysząc ostanie zdanie. – Ale nie tylko. Widzę co się dzieje.   Wiem, a raczej domyślam się, co się wczoraj stało. Ale nie martw się, nie powiem nikomu. – dodała, gdy zobaczyła wyraz mojej twarz.
- Dziękuję – wydukałam przez płacz przytulając dziewczynę. – Bardzo Ci dziękuję.


•••


- Przez ciebie będę miał przerąbane – powiedział z rezygnacją Harry, który opatrywał mi właśnie ranę na prawym przedramieniu.
- Nie przesadzaj – przewróciłem oczami - Ała! – krzyknąłem, gdy chłopak wylał trochę za dużo wody utlenionej i ścierając jej nadmiar za mocno przetarł zranienie – Oszalałeś?! Uważaj trochę, dobra? – zbulwersowałem się, bowiem przez jego zagapienie bolało jeszcze bardziej niż dotychczas.
- Jestem rozkojarzony  - stwierdził, wyrzucając zakrwawione gazy do śmietnika oraz sprzątając plastry i bandaże ze stolika, chowając je do szafki.
- Dobrze, że mi mówisz, bo bym nie zgadł –  stanął twardo przede mną. Nasze twarze wyrażały tylko i wyłącznie złość.
- Pogadajmy – Harry, nie czekając na moją reakcję, wyszedł z pomieszczenia. Oczywiście, od razu zrobiłem to samo prawie za nim biegnąc. Miałem ochotę rzucić w tym momencie: Przecież cały czas rozmawiamy, debilu. Ale się powstrzymałem. Oby dwoje byliśmy nieźle zirytowani. U mnie to norma w ostatnim czasie, ale Styles nigdy taki nie był. Zawsze miły i spokojny, bez granic zakochany i troszczący się o swoich przyjaciół. Nie poznawałem go. Gdy chciałem usiąść posłusznie na miejscu obok przyjaciela, zatrzymałem się i doszedłem do wniosku, że zachowuję się idiotycznie, całkiem nie w swoim stylu. Dumałem co jest tego powodem do czasu, gdy chłopak wyrwał mnie z owego stanu głośno chrząkając.
- Mógłbyś nie robić z siebie debila i usiąść się obok oraz szczerze pogadać? A naprawdę jest o czym – opadłem zrezygnowany na kanapę i utrzymywałem stały kontakt wzrokowy z przyjacielem, który już trochę ochłonął, zupełnie jak ja. Zastąpiłem wściekły wyraz twarzy na lekki, obojętny uśmieszek. Teraz kompletnie wyluzowany czekałem na tą, jakże ważną rozmowę.
- Co jak co, ale teraz możesz już mówić. No chyba, że zapomniałeś języka w gębie – sarknąłem bardziej się uśmiechając.
- Wiesz jak zdenerwować człowieka. Ale nie martw się, nie dam ci się ponownie wyprowadzić z równowagi – spojrzał na mnie z wyższością i odwzajemnił uśmiech, który momentalnie zniknął z mojej twarzy.  – Więc tak. Może zacznę od początku pomijając to, że gdyby nie ja, już by cię nie było na tym świecie…
- Będziesz mi to wypominał do końca życia?! – wtrąciłem, uważnie obserwując jego reakcję.
- Nie przerywaj mi! – krzyknął, próbując opanować emocje. – Czasami zachowujesz się jak rozwydrzone dziecko. Myślisz, że jesteś taki odważny i silny. Ja wiem, że to tylko maska. Już dawno to odkryłem. Chcę ci pomóc.
- Ja nie potrzebuję twojej zasranej pomocy! Jeżeli naprawdę tak myślisz, to radzę zmienić myślenie. To nie jest żadna maska i nie wiem skąd ci to w ogóle do głowy przyszło – zirytowany wymieniałem z nim groźne spojrzenia na co chłopak, szukając właściwych słów, opuścił głowę i wpatrywał się w podłogę.
- Dobra. Ja wiem swoje i ty też. Możesz oszukiwać wszystkich innych, ale nie mnie – już otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie ciągnąc dalej. – Musisz wiedzieć, że to co zrobiłeś było bardzo nieodpowiedzialne. Ale nie o tym chciałem rozmawiać. Chodzi mi o ustalenie wspólnej wersji wydarzeń – podniósł wzrok zatrzymując go na mnie i czekając niecierpliwie na odpowiedz.
- A niby czemu mielibyśmy się tłumaczyć? – zapytałem zdezorientowany. – Przecież wczoraj, jak i dzisiaj, mamy wolne. Paul powiedział, że przez ten czas da nam spokój, a zwłaszcza Louisowi i nie będzie załatwiał żadnych fotoreporterów.
- Yhm… Zapomniałem ci o czymś powiedzieć – zaciekawiony, uniosłem jedną brew. Po kilku głośnych stuknięciach zegara: ”No wysłowisz się wreszcie?” Jednak nie odważyłem się tego wypowiedzieć na głos. – Jak brałeś prysznic rozmawiałem z Lou i… Musiałem w końcu odebrać, bo dobijał się do mnie od rana i wyjaśnić mu czemu się tak nagle rozłączyłem oraz dlaczego mnie nie ma w domu. Na szczęście jakimś cudem udało mi się uniknąć odpowiedzi.
- No i w czym problem? – wiedziałem, że jest jakiś haczyk w tej wypowiedzi, chociaż miałem szczerą nadzieję, że się mylę.
- Wygadałem się, że jestem u ciebie – czuł się winny, widziałem to. Jeszcze tego mi brakowały, aby nasz Boo Bear mnie odwiedził i zobaczył w takim stanie. – To jeszcze nie wszystko. Powiedział, że przyjedzie z chłopakami za godzinę – nerwowo, równocześnie spojrzeliśmy na zegar. – Jednym słowem, będą tu za dziesięć minut. Przy odrobinie szczęścia za dwadzieścia. O tej porze będą korki…
- Marne pocieszenie – westchnąłem próbując przezwyciężyć silny ból głowy i włączyć myślenie, co nie było proste, albowiem tabletka, którą zażyłem, nadal nie pomagała.
Bez słowa wstałem i podszedłszy do komody, wyciągnąłem z górnej szuflady jedną, przeźroczystą torebeczkę z białym proszkiem w środku. „Prawie o was zapomniałem” – pomyślałem i podchodząc do szklanego stołu w jadalni, wysypałem jego zawartość . Harry nadal zajmował miejsce na kanapie w salonie i w osłupieniu obserwował moje czyny. „Uwielbiam ten dźwięk „– przeszło mi przez myśl, gdy zacząłem układać proszek, formując go kartką sztywnego papieru  w równe, proste linie. Po pierwszym zaciągnięciu się, głęboko odetchnąłem czując niewyobrażalną ulgę i niesamowite uczucie wolności. Tego chciałem.
Już  lekko naćpany zacząłem wołać przyjaciela. Na początku odmawiał, zapierając się, jednak gdy zacząłem gadkę o przyjaźni i przypomniałem mu o rozmowie, która zbliża się wielkimi krokami, tworząc różne scenariusze potoczenia się jej, aż po zerwanie z jego ukochanym, odpuścił i podszedł do jednej z kresek, których zostało jeszcze kilka.
- No dalej! Nie bój się, nic ci nie będzie. Odprężysz się i wyluzujesz. Dzięki temu ta rozmowa nie będzie taka straszna i trudna. Mówię ci – zachęcałem go z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Ale Lou… - wahał się, ale zobaczywszy, że wciągam kolejną dawkę , zrobił to samo, biorąc kilka pod rząd.
- Pierwsze, zawsze jest najgorsze. – pocieszyłem Harrego, gdy ten zaczął się krztusić i z trudem łapać powietrze. – Jeszcze będziesz chciał więcej, zobaczysz. A teraz wypadałoby ustalić tą wersję, bo… - zapatrzył się na okrągły, kolorowy zegar na ścianie. – Jakie te cyferki są śmieszne.
- Rzeczywiście, takie jakieś koślawe – zaczęliśmy się śmiać, siadając ponownie w salonie.
- Ej, a widzisz te czerwone świnie na korytarzu? Jakie grube! – zapytałem przyjaciela, siadając bliżej i przypatrując mu się uważniej.
- Dobra. Zachowujmy się w miarę normalnie. Oni zaraz przyjdą tutaj – głośno się zaśmiawszy nachyliliśmy się mówiąc szeptem, jakby to był największy i najbardziej tajny spisek wszech czasów.
- Więc proponuję, aby powiedzieć, że byliśmy za miastem na ognisku ze znajomymi – wydukałem chichocząc pod nosem.
- Porąbało cię? – spojrzał na mnie i razem wybuchneliśmy niekontrolowanym śmiechem. – Przecież oni nie są aż tacy głupi. Wiedzieliby o naszych planach – mówiąc to przekręcił głowę i przyłożył do niej palce, sugerując tym samym, że myśli. Wyglądało to przekomicznie i próbując się opanować odwróciłem głowę patrząc na dwie, czerwone świnie, które teraz znajdowały się za kanapą.
- Ej! Świnki, gdzie idziecie? – zbulwersowałem się wykrzywiając twarz w dziwny grymas. – Chcą skorzystać z toalety – zwróciłem się do Harrego, który podążał za moim wzrokiem. – Wychowałem je – powiedziałem z wyższością. Chłopak chciał już coś powiedzieć, ale w ostatnim momencie się powstrzymał, bo do naszych uszu dobiegł dźwięk dzwonka, oznajmiający przybycie gości. Zamarliśmy w bez ruchu.
- Idź otwórz – wyszeptał Styles patrząc się na mnie błagalnie.
- Chyba ty – parsknąłem, bardziej rozwalając się na kanapie.
- Stary, to twoje mieszkanie – znowu zaczęliśmy się śmiać. Chłopacy za drzwiami już nieźle się zdenerwowali, bo zaczęli nie tylko dzwonić do drzwi, ale i pukać oraz dobijać się na nasze komórki.
- Jak już to apartament – zaakcentowałem ostatnie słowo z dumą.
- Wiemy, że tam jesteście – słowa wypowiedziane przez Nialla sprowadziły nas na ziemię. – Słyszymy jak się śmiejecie i poza tym wasze komórki nadal sygnalizują, że do was dzwonimy – spojrzałem z rezygnacją na przyjaciela i podniosłem się niemalże biegnąc do drzwi, bo nagle miałem bardzo dużo energii. Otworzyłem je powoli zauważając, że Harry idzie w moje ślady, także do nich podchodząc.
- No siema! – wydarłem się, gdy przyjaciele wchodzili w głąb pomieszczenia. – Co was tu sprowadza o tej porze?
- Nie krzycz, nie jesteśmy głusi – wypowiedział spokojnie, opanowany Liam. – To raczej wy powiedzcie nam co to miało być!? – uniósł się.
Spoczęliśmy w salonie. Niefortunnie się usiadłem, bo Styles przyszedł ostatni, po wizycie w łazience i zajął wolne miejsce obok mnie. Niefortunnie, bo tylko my siedzieliśmy po tej stronie stolika. Reszta siedząca naprzeciwko nas patrzyła wyczekująco.
- Czuję się jak młody Bóg, – zacząłem – ale muszę was na chwilę przeprosić, bo – zaciąłem się – muszę iść się odlać –dokończyłem ciszej.  Kolejny napad głupawki odwiedził mnie i Harrego. Jednak nikomu więcej nie było do śmiechu.
- Ale wy jesteście sztywni – usłyszałem jeszcze stwierdzenie chłopaka zanim zniknąłem za drzwiami.
Wróciwszy, aż się zatrzymałem widząc co tu się dzieje. „Aż tak długo mnie nie było?” – pomyślałem. Niall buszował w kuchni, co nie było dla mnie nowością,  Liam stał na balkonie rozmawiając z kimś przez telefon, a Harry przysiadł się bardzo blisko Louisa. Obserwowałem wszystkich z otwartą buzią. „Na razie jeszcze nikt mnie nie zauważył” – ucieszyłem się opierając o futrynę drzwi. Lou zdziwiony patrzył się z szeroko otwartymi oczami na poczynania Harrego, który niemalże usiadł mu na kolanach i bawił się jego palcami u rąk. Po chwili Styles nachylił się nad chłopakiem i zadziornie wpił się w jego usta. Tomlinson zaskoczony odepchnął chłopaka.
- Naćpałeś się – skwitował z goryczą podnoisząc swój groźny wzrok na moją postać.