piątek, 4 lipca 2014

6


   - Dzień dobry! – zawołałam, promiennie się uśmiechając. Niezwykle cieszył mnie fakt, że mogę tutaj kolejny raz być. W sumie już trzeci, lecz dopiero dzisiaj, mam nadzieję, będę pomagała i zacznie się ten mój wolontariat. Jestem skora do pomocy.
   Nie wiem co ten budynek ma takiego w sobie, ale za każdym razem, kiedy tutaj wchodzę, czuję, jak zostawiam wszystko za sobą, całe swoje życie, wszelkie smutki i problemy, a z serca schodzi potężny ciężar, przyprawiając mnie tym o ulgę. Szkoda, że jak stąd wychodzę to wszystko powraca.
   - Ach, dzień dobry – Dorothy uniosła na mnie swój wzrok, gdyż właśnie uzupełniała dokumentację, jak sądzę. – Dobrze, że cię widzę – jej usta wygięły się w szczery uśmiech. – Dziecko, możesz pomóc w sprzątaniu Alice? Miotła jest w schowku – pokazała mi go ręką. Obrzuciłam wzrokiem korytarz, na którym nikogo nie dostrzegłam. Ciekawe gdzie są dziewczyny, zainteresowałam się. Kobieta widząc moje obracanie się, dodała – Wybacz, że lewo co przyszłaś, a ja już zawalam cię robotą, ale jest do tego właśnie pora. Przy osobach tak ciężko chorych musi być bardzo czysto, dlatego często się to robi.
   - Tak, tak, rozumiem – szybko zapewniłam, kierując się do drzwi niedaleko dyżurki, jak to sobie nazwałam. 
   - Zacznij od pierwszego pokoju. Alice czyści okna. Niedawno zaczęła, także tam ją spotkasz – zapewniła mnie, znów pogrążając się w świat papierkowej roboty. 
   Ostrożnie wślizgnęłam się do klaustrofobicznego pomieszczenia i szybko obrzuciwszy spojrzeniem półki zawalone różnymi rzeczami, rozpoczynając od starych zużytych piżam, poprzez podarte i do niczego nie nadające się już pościele, kończąc na zepsutych sprzętach do pomocy przy różnorakiej pracy, chwyciłam miotłę, stojącą w kącie dalekim na wyciągnięcie mojej wątłej ręki.   
   - Hej – przywitałam się z koleżanką, uprzejmie uśmiechając się do dwójki staruszków zajmujących tenże niezbyt duży pokój. Dziewczyna z wysiłkiem, jednakże niezwykle zręcznie szorowała szybę niewielkiego, zniszczonego czasem okna. Ma wprawę, pochwaliłam ją w myślach.
   Rozejrzałam się powoli.  Żółte ściany były wyniszczone upływem pewnie dosyć sporego czasu, gdyż wyblakły, pobrudziły się znacznie i w niektórych miejscach farba zaczęła odchodzić. Dodatkowo cała linia ponad oknem oraz kawałek sufitu był pokryty pleśnią, która wydzielała niemiły zapach. Stare metalowe łóżka stały przy obu ścianach naprzeciwko siebie, a w nich ciężko leżeli dwaj panowie, którzy uważnie mnie obserwują, odkąd tylko przekroczyłam próg drzwi. Przykryci byli szczelnie szarymi wysłużonymi kocami. Przede mną w prawym i lewym kącie zostały umieszczone dwie identyczne typowe szpitalne szafki. Żadnych mebli już tutaj nie było. Ubogi wystrój, ale jak widać wystarczający.
   - Zacznij odtąd – Alice wskazała odpowiednie miejsce, a ja dokładnie i należycie wypełniałam swoje zadanie. 
   - Zobacz Eddie, jaka nam się śliczna panienka trafiła – zaśmiał się jeden ze staruszków do drugiego chwilę później, gdy stałam dokładnie między nimi. 
   - Same tutaj piękne dziewuszki są, Dickie – zgodził się z entuzjazmem brązowooki. – Chociaż przed śmiercią się napatrzymy – zakaszlał głucho, łapiąc się za pierś. Na jego twarzy malował się grymas bólu. 
   - Masz rację – przytaknął pierwszy, nabijając się z towarzysza i jego duszącego kaszlu, póki sam go nie doznał. – Jak masz na imię, tajemnicza nieznajomo? Czyżbyś była nową pielęgniarką? – zachrypiał, ewidentnie zwracając się do mnie. 
   Właśnie otworzyłam drzwi i wymiotłam wszelkie brudy na korytarz, chcąc iść dalej. Zatrzymałam się i wyprostowałam, łapiąc kontakt wzrokowy z bodajże Dickiem. 
   - Jestem wolontariuszką – uśmiechnęłam się szczerze. – A moje imię niech zostanie dla pana, panie Richardzie, tajemnicą – zaśmiałam się cicho, pragnąc powrócić do przerwanej czynności.
   - Twarda sztuka nam się trafiła – zażartował, wykrzywiając usta w uśmiechu. Zdołałam dojrzeć, że całkowicie brak mu uzębienia. 
   - Richardzie – zakpił z kolegi Ed, śmiesznie naśladując mój głos i wymowę. 
   Opuściłam salę numer jeden, kiedy Dorothy poinstruowała mnie, abym najpierw zmiotła wszystkie pokoje, a później dopiero zebrała wszystko, czyszcząc korytarz. 
   Z pewnymi obawami dotyczącymi przyjęcia mojej osoby, cicho weszłam do pokoju oznaczonego numerem dwa. 
   - Dzień dobry – grzecznie się przywitawszy, od razu ruszyłam do przodu, zaczynając od nowa swoje zadanie, jednakże w innym, lecz niemal takim samym pomieszczeniu. Jedyną różnicą był kolor ścian, ponieważ te były pomalowane, co prawda pewnie jakieś sto lat temu, jasną pomarańczową farbą. 
   Tę salę zajmowały dwie kobiety. Jedna w podeszłym wieku, około pięćdziesięciopięcioletnia, która słabo odpowiedziała na moje słowa i odwróciwszy się na drugi bok, pogrążyła się we śnie. Jej koleżanką była młodsza od staruszki o jakieś piętnaście lat mulatka. Miała kruczoczarne włosy, sięgające do ramion i wręcz czarne oczy. Ta zdecydowanie miała więcej siły i energii niż jej towarzyszka, bo usiadła się z cichym westchnieniem na swoim łóżku i odezwała się aksamitnym, łagodnym głosem.
   - Witaj – jej oczy świeciły się, kiedy nawiązałyśmy kontakt wzrokowy. – Dorothy mówiła nam, że ktoś zdecydował się na wolontariat tutaj. Uwierz, zdziwiłam się bardzo, kiedy to usłyszałam – oznajmiła, a ja odnosiłam wrażenie, że znalazła sobie we mnie osobę, która mogłaby jej wysłuchać. W mojej głowie pojawiła się myśl, że pewnie na co dzień nie ma z kim porozmawiać, bo starsza pani wygląda na przesypiającą większość doby, a pielęgniarki wraz z lekarką mają dosyć roboty i najwyraźniej nie znajdują czasu na pogaduszki z pacjentami. 
   - Dlaczego? – zainteresowałam się, opierając o miotłę. 
   - To może ja ci będę opowiadała, a ty zmiataj, co ty na to? - zaproponowała mądrze, a ja od razu przytaknęłam. 
   Wydawała mi się miła i przyjaźnie do mnie nastawiona. Kamień z serca, jeszcze tylko dwa pokoje do zapoznania i cała tajemnica tego miejsca częściowo wyparuje. Szczerze mówiąc, bałam się. Pocieszenie stanowił dla mnie jednak fakt, że każdy człowiek boi się nieznanego. Świadomość nie bycia osamotnioną w tej sytuacji dodawała mi odwagi.  
   - Mało kiedy widzimy tutaj kogoś nowego. Widzisz, jesteśmy starzy, schorowani i większość ze znajdujących się tutaj ludzi nie ma już rodziny, bo albo wcale jej nie założyli, albo umarła z głodu, jak w przypadku Eddiego i Flo, wskazała na kobietę naprzeciwko niej. Ja jestem tutaj już od jakiś dziesięciu lat, wcześniej pracowałam ciągle, aby pomagać rodzicom i jakoś… życie mi uciekło – posmutniała, zwieszając głowę i patrząc w jeden punkt na pościeli. 
   Zrobiło mi się jej żal, jednak nie zdobyłam się na odwagę, by się odezwać. Zamyśliła się lub pogrążyła we wspomnieniach. Bardziej stawiam na to drugie. Przypadkiem puknęłam miotłą w nogę łóżka, co ją ocuciło i powróciła do opowieści. 
   – Kathy trafiła do nas jakiś miesiąc temu i chyba nadal nie pogodziła się z chorobą… Dzieli nas tylko ściana, często słyszę jak płacze – ściszyła głos, zamyślona, głaskając bezwiednie ścianę. – Jest bardzo młoda – kobieta pokręciła z niedowierzeniem i pożałowaniem głową… - Niesprawiedliwe to życie – dodała, znów się na chwilę zacinając. Już dawno skończyłam tutaj sprzątać i teraz stałam oparta o ścianę obok drzwi i uważnie słuchałam słów trzydziestopięciolatki. – Wesoło jest czasami, jak żona z córką, taką małą Maggie, przyjdzie w odwiedziny do Michaela. Bardzo radośni i pozytywni ludzie – uśmiechnęła się szeroko na to wspomnienie. – Kiedyś…
   Drzwi energicznie się otworzyły, a w nich stanął nie kto inny, jak pani doktor, której mina nie wróżyła nic dobrego. 
   - Rosalie, czy ty sobie kpisz? Ileż można zmiatać jedno pomieszczenie? – zarzuciła mnie pytaniami, lecz widząc moje przerażone spojrzenie i strach ewidentnie namalowany na twarzy, lekko złagodniała. 
   Bałam się, że mnie wyrzuci, że to małe przewinienie zadecyduje o moim wyleceniu stąd, że to jej wystarczy, żeby mnie ocenić i stwierdzić, że nie nadaję się do tego wolontariatu. Proszę, tylko nie to, jęknęłam w myślach, modląc się, żeby moje najgłębsze obawy się nie potwierdziły.
   – Proszę cię, dziecko, dokończ to, bo trzeba jeszcze zmyć podłogi. Musimy pilnować godzin. Później będzie czas na rozmowy, obiecuję. A zresztą sam się przekonasz po dzisiejszym dniu – zapewniła i odwróciła się, aby wyjść, lecz za chwilę wróciła się, dodając – Do której możesz dzisiaj być? – zaskoczyła mnie tym pytaniem. Nie myślałam o tym… Ostatnio wróciłam po 20 to miałam problemy, więc może do 19? Wtedy będzie okej? Że też nie wpadło mi do głowy, żeby porozmawiać o tym z dyrektorem, zaklęłam, główkując jaka godzina będzie odpowiednia.
   - Mogłabym wyjść dzisiaj o 17? – spytałam cicho z nadzieją. Strzeżonego pan Bóg strzeże. 
   - Przecież to od ciebie zależy w jakich godzinach będziesz tutaj przebywać – zaśmiała się dobrodusznie. – Oczywiście, że możesz – rzekła, odchodząc. 
   - Przepraszam – zwróciłam się do Ann, która jedynie pokiwała głową, ponownie się kładąc. 
Wymiotłam szybko kurz i piasek na korytarz, sprawnie wchodząc do kolejnej, trzeciej sali. Z rozmachem otworzyłam drzwi i od razu tego pożałowałam, bo narobiłam odrobinę hałasu, a najwyraźniej ten pokój miał ciężki czas, bo wszyscy, co do joty, smacznie spali. Ta sala miała wyblakłe, różowe ściany. Był zdecydowanie większy, dlatego też rozmieszczenie mebli było inne. Łóżka stały po dwa na jednej stronie, a ustawione były tak, by głowa zwrócona była tyłem do ściany. Na prawo dziewczyna, na oko dwudziestoletnia miała niespokojny sen, bo skopała koc wraz z kołdrą i kręciła się z boku na bok. Miejsce obok niej zajmował przystojny szatyn, było widać, że jest o kilka lat starszy. Na przeciwległej zatem stronie były dwa wolne, puste łóżka.  Zrobiłam co swoje i kilka minut potem siłowałam się ze sobą, nie do końca chcąc zapoznać się z ostatnim pokojem.
   Tym razem delikatnie nacisnęłam klamkę i cicho przekroczyłam próg drzwi. Zaraz stanęłam jak wryta. Prócz Jo, którą dane mi było zobaczyć w piątek, był tam też chłopak w zbliżonym do mnie wieku. Obserwowali mnie bacznie, a ja jak na zawołanie się zaczerwieniłam tak mocno, że kolorem pewnie przypominałam buraka.
   - Cześć – odezwałam się niepewnie, nie chcąc na samym początku zrobić złego wrażenia. – Mam na imię Rosalie i jestem wolontariuszką. Dziś pierwszy dzień – oznajmiłam, przerzucając spojrzeniem z chłopaka na dziewczynkę, później znów na niego i tak w kółko, czekając na jakąkolwiek reakcję. 
   - Hej! – zawołała po chwili Jo i  uśmiechnęła się promiennie. – To ona, Alec! To o niej ci mówiłam! To na pewno ona – cieszyła się niebieskooka ośmiolatka, mówiąc do jej kolegi.
   - Siemka – odpowiedział, znów skupiając całą swą uwagę na mnie. 
   - Zmiatam – odparłam speszona, szybko zabierając się do pracy. Czułam na sobie ich wzrok i powiem szczerze, że za bardzo mi to nie odpowiadało. 


•••


   - Dzień dobry, synu - powitał mnie chłodny głos matki. - Jest już 14, także proszę mi się tutaj zaraz wytłumaczyć, dlaczego odebrałeś dopiero za trzecim razem? I to jeszcze nie od razu! - oburzyła się.
No tak, przecież jej telefony, co prawda niezbyt częste, odbierałem góra po trzecim sygnale. Rzadko kiedy zdarzało się, że musiała do mnie dzwonić aż w takiej ilości. Tylko kilka razy zaszło do podobnej sytuacji. Pilnowałem tego. Bo musiałem. Zalety "idealnego" dziecka.
   Przetarłem zaspane oczy, siadając na łóżku. Skierowawszy spojrzenie na wiszący nieopodal zegar, zabiłem w myślach mojej rodzicielce brawo. Idealnie 14:00.
  - Witaj, mamo. Wziąłem sobie te wolne nareszcie, o które mnie prosiłaś. I okazało się, że mój organizm potrzebuje trochę snu. Także wybacz mi, ale odsypiałem i nie słyszałem telefonu - tłumaczyłem się płynnie z lekkością. Między czasie zainteresowany byłem zupełnie czym innym. Nie dostrzegłem ani nie słyszałem nigdzie Harrego. Czyżby wyszedł z apartamentu? Wątpiłem w to.
   - Na pewno? - powątpiewała, oczekując właśnie potwierdzenia z mojej strony.
Często jej się to zdarzało. Uważała, że żadne z jej pociech nie skłamałoby jej dwa razy. Ufała nam. A mi w szczególności. Tak bardzo się myliła.
   - Oczywiście - zapewniłem z entuzjazmem, kiedy stłumiłem pokaźne ziewnięcie. Przecież ci, mamo, nie powiem, że już kilka dni z rzędu baluję bez opamiętania, a dzisiaj znów wróciłem nad ranem i padłem jak długi do łóżka, bo w końcu musiałem się porządnie wyspać. - Co takiego sprawiło, że chciałaś pilnie ze mną rozmawiać? Coś się stało? - zapytałem z udawanym przejęciem i kiedy wstałem z wygodnego materaca, powoli ruszyłem ku kuchni i upragnionym tabletkom. Głowa mi pulsowała, przeszywając się ostrym bólem, ale podsumowując nie było tak źle. Bywało o wiele gorzej.
   - Nie, nic się nie stało, kochanie. Właśnie jestem niedaleko twojego klubu i chciałam wpaść, ale jak mówisz, że wziąłeś sobie urlop, to w sumie nie mam po co tam iść – oznajmiła zawiedziona, a ja odetchnąłem z ulgą. No jeszcze tego by brakowało, żeby prawda teraz wyszła na jaw.
   - No przykro mi mamo, dzisiaj mamy zamknięte. Zrobiłem pracownikom wolne, im też niech się należy odpoczynek. Poza tym w środy nie ma aż takiego ruchu – kłamałem jak z nut, próbując wybić rodzicielce ten pomysł całkowicie z głowy, na wypadek gdyby zachciało się jej napić chociażby wody i poszłaby do tego miejsca. 
  - No dobrze, dobrze. To nie zawracam ci głowy w takim razie… Ale musimy się kiedyś umówić i… Zayn, wypadałoby zaprosić do swojego klubu może nie rodzeństwo, ale chociaż rodziców – skarciła mnie, jak to tylko ona potrafi.
   - Yhym – przytaknąłem i zakończyłem rozmowę krótkim – pa. 
   Odłożyłem komórkę na stolik w salonie i zadumałem się. Rok temu otworzyłem własną działalność pod wsparciem rodziców i ich namowom. Jednakże okazało się, że dobrym dyrektorem to ja nie jestem i wszystko upadło po pół roku. Wstyd było się przyznać rodzicom, dlatego też nie powiedziałem im i wszystko trzymałem ściśle w tajemnicy, zabraniając im kategorycznie odwiedzać mnie w pracy. To dało mi zawsze czas, aby wymyślić jakąś wymówkę i odciągnąć ich od pomysłu wpadnięcia do mojego klubu. Od pół roku udaje mi się unikać ich odwlekającej się ciągle wizyty, ale widzę, że ich cierpliwość powoli się kończy. 
   - Hej – jęknął Hazza, idąc pewnie z łazienki, ze spuszczoną głową do kuchni. 
   - Przynieś mi też – poprosiłem, wiedząc, że poszedł po aspirynę. Zamknąłem oczy, rozkładając się wygodnie na kanapie. Chwilę później chłopak opadł obok mnie, a wcześniej z hukiem postawił szklankę i tabletki przede mną na ławie. 
   - To już chyba stały gwóźdź programu – wymamrotałem z bladym uśmiechem na twarzy. Kręciło mi się w głowie, już nie wspominając o bólu.
   - Zayn, o czym ty mówisz? – zastanowił się Styles, marszcząc ze zdziwieniem brwi. Westchnąłem. Teraz chyba całe ciało się definitywnie obudziło, a mózg przypomniał sobie, że muszę dziś trochę pocierpieć.
   - Dzień w dzień siadamy obok siebie na tej kanapie – wyjaśniłem po kilku minutach.
   - Na tych samym miejscach – dodał.
   - Yhm – mruknąłem, wyrażając aprobatę. Milczeliśmy, a to znużyło nas do tego stopnia, że po chwili oddaliśmy się w objęcia Morfeusza, ewidentnie zmęczeni ostatnimi dniami. 
   Przeciągnąłem się, czując błogość i wypoczęcie. Westchnąłem, zastygając w bezruchu. Po chwili rozluźniłem mięśnie, przecierając dłońmi twarz i powoli otwierając oczy. Głowa już nie bolała, co  skwitowałem uśmiechem i obróciłem ją w prawo. Nie ujrzawszy przyjaciela, wyprostowałem plecy i skierowałem swój wzrok na kuchnię. Jadł. Podszedłem do niego i kiedy otworzyłem lodówkę, głośno zaburczało mi w brzuchu. Chwyciłem masło, szynkę, ser oraz pomidora i kładąc wszystko na stół, zająłem krzesło obok Harrego.
   Zrobiwszy sobie kanapki, wcinałem razem ze Stylesem w akompaniamencie beznadziejnej muzyki popowej sączącej się z radia. Żadnemu z nas nie chciało się zmienić stacji, także nie marudziliśmy i słuchaliśmy tego, co leciało, dzielnie to znosząc. 
   - Wiesz – zaczął zielonooki, przeżuwając ostatni kęs. – dzisiaj jestem piąty dzień u ciebie. Pierwszy raz jestem zupełnie trzeźwy i… czysty. 
   - No i będziesz, bo jak na razie nie zanosi mi się, żeby iść coś kupić. Nic, kompletnie nic, już nie ma w domu – skrzywiłem się, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nie wiem, jak to mogło się stać… Kiedy my to wszystko… spożyliśmy? – zdziwiłem się.
   - Nie pamiętam – odpowiedział mi po chwili Harry.
   - Ja też… - przyznałem.
   Leżeliśmy w spokoju na moim łóżku, regenerując siły. Nic nam się nie chciało, nawet oglądać jakiegoś filmu w telewizji. Rozwalony na pół materaca wtuliłem się mocno w poduszkę, zamykając oczy, gdyż energia zupełnie ze mnie uleciała. Harry z jedną nogą zgiętą w kolanie i rękami pod głową gapił się w sufit, równo oddychając. 
   - Louis tu był – wyszeptał do siebie, widocznie dopiero teraz sobie to przypominając. – Stary, Lou tu był i mnie przepraszał! – emocje w nim odżyły i powoli dochodził do niego fakt zachowania się w tejże sytuacji. – Chciał, żebym wrócił, a ja? Wkurzyłem się – pokiwał niedowierzająco głową. Ja zupełnie tego nie pamiętałem.
   - Jesteś pewny, że to się działo naprawdę? – dopytałem go, patrząc sceptycznie na jego gadanie. 
   - Tak – odrzekł od razu, bez najmniejszej chwili zastanowienia.
   - Skoro tak, to życzę powodzenia w przypominaniu – wymruczałem, obracając się na drugi bok i słuchając chaotycznych myśli przyjaciela, które wypowiadał na głos, totalnie ignorując moje towarzystwo. Słuchałem go jednym uchem, a drugim wypuszczałem co powiedział, dlatego też zdołałem wywnioskować z jego monologów jedynie, że pójdzie spotkać się z Lou.
   - Debilu, nie idź pieszo – zgromiłem go, kiedy usłyszałem, że drzwi się otworzyły. – Kasa leży na stoliku – oznajmiłem beznamiętnie, otwierając ciężko oczy. 
   - Dzięki, Zayn. Bardzo – podziękował i wyszedł, zostawiając mnie samym w apartamencie. 
   Po jakiejś godzinie wstałem i zamówiłem pizze, która niedługo potem znalazła się w moim żołądku. Sprzątnąłem szybko, aby potem usiąść przed laptopem. Ledwo co się włączył, ciszę wypełniły głośne dźwięki Do I Wanna Know, zespołu Arctic Monkeys, którego czasami słuchałem. Od razu odebrałem, mając telefon na wyciągnięcie ręki.
   - Słucham – powiedziałem machinalnie, nawet nie patrząc kto dzwoni. 
   - Hej – dotarł do mnie głośny, przepełniony radością głos Harrego. – Udało się! – wykrzyczał uradowany tak głośno, że gwałtownie oddaliłem komórkę od ucha, krzywiąc się. 
   - Wow - udawałem podziw. - Gratulacje! - oznajmiłem już z mniejszym entuzjazmem w głosie. Przewróciłem oczami. - A o co chodzi? - zapytałem po chwili, marszcząc brwi. Czyżby Styles pogodził się z Louisem? Jęknąłem w myślach, mając nadzieję, że jednak nie. Nie to, że nie chcę, by był szczęśliwy, ale… 
   - Kochanie - usłyszałem westchnienie gdzieś z dala. - Wróć do łóżka – nalegał z pewnością niebieskooki. - Muszę kończyć – skwitował to Harry, zwracając się niestety do mnie, po czym się rozłączył.
   Ach, no tak. Niech oni wszyscy się jebią. Harry i ten jego ukochany facet. Jak tak można...?
Idę po prochy, postanowiłem biorąc to co potrzebne i wychodząc z apartamentu.
    Powoli szed
łem zabrudzonymi ulicami podążając w stronę znanego mi już dogłębnie budynku. Tyle razy już tam byłem, że mógłbym tam trafić z zamkniętymi oczami.
   Kiedy już przed sobą widziałem granicę, uścisnąłem mocniej w kieszeni stos woreczków, które odkąd trafiły do tego miejsca, obejmowałem dłonią. Nagle, zapatrzony w budynek na lewo, z kimś się zderzyłem. Nie zdążyłem nawet odwrócić głowy, gdy ktoś zaszedł mnie od tyłu i przyłożył mi do ust wilgłą szmatkę... Po chwili straciłem przytomność, tracąc kontrolę nad ciałem, lecz przed upadkiem obroniły mnie silne dwie pary rąk.


----------------------------------------------------------
Jak myślicie, co stanie się z Zaynem? Macie jakieś propozycje co do sprawców? 
Czy Rosalie dogada się z osobnikami zamieszkującymi pokój numer 4? A może znienawidzą się już na samym starcie? 

Pracuję, pomagam w domu, czytam świetne książki i zaczęłam oglądać Grę o Tron, a trochę do nadrobienia jednak mam, no i powiem, że kruchom z czasem u mnie... Dlatego też nie mam pojęcia, ile czekać będziecie zmuszeni na kolejny rozdział. 

P.S. Czy ktoś to w ogóle czyta? Jeśli tak, to... jest mi po prostu przykro, bo... nie czuję tego, co bym chciała. 

4 komentarze:

  1. Ja czytam. Od pierwszego rozdziału. Świetny blog, nie mogę się doczekać, następnego rozdziału. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że w ogóle jest ktokolwiek :)
      Cieszę się również, że podoba Ci się moja pisanina. A kolejny rozdział powinien być jeszcze w tym tygodniu. Także do następnego!

      Usuń
  2. Ja również czytam :D z małym opóźnieniem ale też się liczy :3 kiedy kolejny rozdział? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że czytasz, dziękuję.
      Następny rozdział dziś.

      Usuń