- Dzień dobry! – zawołałam,
promiennie się uśmiechając. Niezwykle cieszył mnie fakt, że mogę tutaj kolejny
raz być. W sumie już trzeci, lecz dopiero dzisiaj, mam nadzieję, będę pomagała
i zacznie się ten mój wolontariat. Jestem skora do pomocy.
Nie wiem co ten budynek ma
takiego w sobie, ale za każdym razem, kiedy tutaj wchodzę, czuję, jak zostawiam
wszystko za sobą, całe swoje życie, wszelkie smutki i problemy, a z serca
schodzi potężny ciężar, przyprawiając mnie tym o ulgę. Szkoda, że jak stąd
wychodzę to wszystko powraca.
- Ach, dzień dobry – Dorothy
uniosła na mnie swój wzrok, gdyż właśnie uzupełniała dokumentację, jak sądzę. –
Dobrze, że cię widzę – jej usta wygięły się w szczery uśmiech. – Dziecko,
możesz pomóc w sprzątaniu Alice? Miotła jest w schowku – pokazała mi go ręką.
Obrzuciłam wzrokiem korytarz, na którym nikogo nie dostrzegłam. Ciekawe gdzie są dziewczyny,
zainteresowałam się. Kobieta widząc moje obracanie się, dodała – Wybacz, że
lewo co przyszłaś, a ja już zawalam cię robotą, ale jest do tego właśnie pora.
Przy osobach tak ciężko chorych musi być bardzo czysto, dlatego często się to
robi.
- Tak, tak, rozumiem – szybko zapewniłam,
kierując się do drzwi niedaleko dyżurki, jak to sobie nazwałam.
- Zacznij od pierwszego pokoju.
Alice czyści okna. Niedawno zaczęła, także tam ją spotkasz – zapewniła mnie,
znów pogrążając się w świat papierkowej roboty.
Ostrożnie wślizgnęłam się do
klaustrofobicznego pomieszczenia i szybko obrzuciwszy spojrzeniem półki
zawalone różnymi rzeczami, rozpoczynając od starych zużytych piżam, poprzez
podarte i do niczego nie nadające się już pościele, kończąc na zepsutych
sprzętach do pomocy przy różnorakiej pracy, chwyciłam miotłę, stojącą w kącie
dalekim na wyciągnięcie mojej wątłej ręki.
- Hej – przywitałam się z koleżanką,
uprzejmie uśmiechając się do dwójki staruszków zajmujących tenże niezbyt duży
pokój. Dziewczyna z wysiłkiem, jednakże niezwykle zręcznie szorowała szybę niewielkiego,
zniszczonego czasem okna. Ma wprawę,
pochwaliłam ją w myślach.
Rozejrzałam się powoli. Żółte ściany były wyniszczone upływem pewnie
dosyć sporego czasu, gdyż wyblakły, pobrudziły się znacznie i w niektórych
miejscach farba zaczęła odchodzić. Dodatkowo cała linia ponad oknem oraz
kawałek sufitu był pokryty pleśnią, która wydzielała niemiły zapach. Stare
metalowe łóżka stały przy obu ścianach naprzeciwko siebie, a w nich ciężko
leżeli dwaj panowie, którzy uważnie mnie obserwują, odkąd tylko przekroczyłam
próg drzwi. Przykryci byli szczelnie szarymi wysłużonymi kocami. Przede mną w prawym
i lewym kącie zostały umieszczone dwie identyczne typowe szpitalne szafki.
Żadnych mebli już tutaj nie było. Ubogi wystrój, ale jak widać wystarczający.
- Zacznij odtąd – Alice wskazała
odpowiednie miejsce, a ja dokładnie i należycie wypełniałam swoje zadanie.
- Zobacz Eddie, jaka nam się
śliczna panienka trafiła – zaśmiał się jeden ze staruszków do drugiego chwilę
później, gdy stałam dokładnie między nimi.
- Same tutaj piękne dziewuszki
są, Dickie – zgodził się z entuzjazmem brązowooki. – Chociaż przed śmiercią się
napatrzymy – zakaszlał głucho, łapiąc się za pierś. Na jego twarzy malował się
grymas bólu.
- Masz rację – przytaknął
pierwszy, nabijając się z towarzysza i jego duszącego kaszlu, póki sam go nie
doznał. – Jak masz na imię, tajemnicza nieznajomo? Czyżbyś była nową
pielęgniarką? – zachrypiał, ewidentnie zwracając się do mnie.
Właśnie otworzyłam drzwi i
wymiotłam wszelkie brudy na korytarz, chcąc iść dalej. Zatrzymałam się i
wyprostowałam, łapiąc kontakt wzrokowy z bodajże Dickiem.
- Jestem wolontariuszką –
uśmiechnęłam się szczerze. – A moje imię niech zostanie dla pana, panie
Richardzie, tajemnicą – zaśmiałam się cicho, pragnąc powrócić do przerwanej czynności.
- Twarda sztuka nam się trafiła –
zażartował, wykrzywiając usta w uśmiechu. Zdołałam dojrzeć, że całkowicie brak
mu uzębienia.
- Richardzie – zakpił z kolegi
Ed, śmiesznie naśladując mój głos i wymowę.
Opuściłam salę numer jeden, kiedy
Dorothy poinstruowała mnie, abym najpierw zmiotła wszystkie pokoje, a później
dopiero zebrała wszystko, czyszcząc korytarz.
Z pewnymi obawami dotyczącymi
przyjęcia mojej osoby, cicho weszłam do pokoju oznaczonego numerem dwa.
- Dzień dobry – grzecznie się
przywitawszy, od razu ruszyłam do przodu, zaczynając od nowa swoje zadanie,
jednakże w innym, lecz niemal takim samym pomieszczeniu. Jedyną różnicą był
kolor ścian, ponieważ te były pomalowane, co prawda pewnie jakieś sto lat temu,
jasną pomarańczową farbą.
Tę salę zajmowały dwie kobiety. Jedna
w podeszłym wieku, około pięćdziesięciopięcioletnia, która słabo odpowiedziała
na moje słowa i odwróciwszy się na drugi bok, pogrążyła się we śnie. Jej
koleżanką była młodsza od staruszki o jakieś piętnaście lat mulatka. Miała
kruczoczarne włosy, sięgające do ramion i wręcz czarne oczy. Ta zdecydowanie
miała więcej siły i energii niż jej towarzyszka, bo usiadła się z cichym
westchnieniem na swoim łóżku i odezwała się aksamitnym, łagodnym głosem.
- Witaj – jej oczy świeciły się,
kiedy nawiązałyśmy kontakt wzrokowy. – Dorothy mówiła nam, że ktoś zdecydował
się na wolontariat tutaj. Uwierz, zdziwiłam się bardzo, kiedy to usłyszałam –
oznajmiła, a ja odnosiłam wrażenie, że znalazła sobie we mnie osobę, która
mogłaby jej wysłuchać. W mojej głowie pojawiła się myśl, że pewnie na co dzień
nie ma z kim porozmawiać, bo starsza pani wygląda na przesypiającą większość
doby, a pielęgniarki wraz z lekarką mają dosyć roboty i najwyraźniej nie
znajdują czasu na pogaduszki z pacjentami.
- Dlaczego? – zainteresowałam
się, opierając o miotłę.
- To może ja ci będę opowiadała,
a ty zmiataj, co ty na to? - zaproponowała mądrze, a ja od razu przytaknęłam.
Wydawała mi się miła i przyjaźnie
do mnie nastawiona. Kamień z serca, jeszcze tylko dwa pokoje do zapoznania i
cała tajemnica tego miejsca częściowo wyparuje. Szczerze mówiąc, bałam się.
Pocieszenie stanowił dla mnie jednak fakt, że każdy człowiek boi się nieznanego.
Świadomość nie bycia osamotnioną w tej sytuacji dodawała mi odwagi.
- Mało kiedy widzimy tutaj kogoś
nowego. Widzisz, jesteśmy starzy, schorowani i większość ze znajdujących się
tutaj ludzi nie ma już rodziny, bo albo wcale jej nie założyli, albo umarła z
głodu, jak w przypadku Eddiego i Flo, wskazała na kobietę naprzeciwko niej. Ja
jestem tutaj już od jakiś dziesięciu lat, wcześniej pracowałam ciągle, aby
pomagać rodzicom i jakoś… życie mi uciekło – posmutniała, zwieszając głowę i
patrząc w jeden punkt na pościeli.
Zrobiło mi się jej żal, jednak
nie zdobyłam się na odwagę, by się odezwać. Zamyśliła się lub pogrążyła we
wspomnieniach. Bardziej stawiam na to drugie. Przypadkiem puknęłam miotłą w
nogę łóżka, co ją ocuciło i powróciła do opowieści.
– Kathy trafiła do nas jakiś
miesiąc temu i chyba nadal nie pogodziła się z chorobą… Dzieli nas tylko
ściana, często słyszę jak płacze – ściszyła głos, zamyślona, głaskając
bezwiednie ścianę. – Jest bardzo młoda – kobieta pokręciła z niedowierzeniem i
pożałowaniem głową… - Niesprawiedliwe to życie – dodała, znów się na chwilę
zacinając. Już dawno skończyłam tutaj sprzątać i teraz stałam oparta o ścianę
obok drzwi i uważnie słuchałam słów trzydziestopięciolatki. – Wesoło jest
czasami, jak żona z córką, taką małą Maggie, przyjdzie w odwiedziny do
Michaela. Bardzo radośni i pozytywni ludzie – uśmiechnęła się szeroko na to
wspomnienie. – Kiedyś…
Drzwi energicznie się otworzyły,
a w nich stanął nie kto inny, jak pani doktor, której mina nie wróżyła nic
dobrego.
- Rosalie, czy ty sobie kpisz?
Ileż można zmiatać jedno pomieszczenie? – zarzuciła mnie pytaniami, lecz widząc
moje przerażone spojrzenie i strach ewidentnie namalowany na twarzy, lekko
złagodniała.
Bałam się, że mnie wyrzuci, że to
małe przewinienie zadecyduje o moim wyleceniu stąd, że to jej wystarczy, żeby
mnie ocenić i stwierdzić, że nie nadaję się do tego wolontariatu. Proszę, tylko nie to, jęknęłam w
myślach, modląc się, żeby moje najgłębsze obawy się nie potwierdziły.
– Proszę cię, dziecko, dokończ
to, bo trzeba jeszcze zmyć podłogi. Musimy pilnować godzin. Później będzie czas
na rozmowy, obiecuję. A zresztą sam się przekonasz po dzisiejszym dniu –
zapewniła i odwróciła się, aby wyjść, lecz za chwilę wróciła się, dodając – Do
której możesz dzisiaj być? – zaskoczyła mnie tym pytaniem. Nie myślałam o tym…
Ostatnio wróciłam po 20 to miałam problemy, więc może do 19? Wtedy będzie okej? Że też nie wpadło mi do głowy, żeby porozmawiać o tym z dyrektorem,
zaklęłam, główkując jaka godzina będzie odpowiednia.
- Mogłabym wyjść dzisiaj o 17? –
spytałam cicho z nadzieją. Strzeżonego pan Bóg strzeże.
- Przecież to od ciebie zależy w
jakich godzinach będziesz tutaj przebywać – zaśmiała się dobrodusznie. –
Oczywiście, że możesz – rzekła, odchodząc.
- Przepraszam – zwróciłam się do
Ann, która jedynie pokiwała głową, ponownie się kładąc.
Wymiotłam szybko kurz i piasek na
korytarz, sprawnie wchodząc do kolejnej, trzeciej sali. Z rozmachem otworzyłam
drzwi i od razu tego pożałowałam, bo narobiłam odrobinę hałasu, a najwyraźniej
ten pokój miał ciężki czas, bo wszyscy, co do joty, smacznie spali. Ta sala miała
wyblakłe, różowe ściany. Był zdecydowanie większy, dlatego też rozmieszczenie
mebli było inne. Łóżka stały po dwa na jednej stronie, a ustawione były tak, by
głowa zwrócona była tyłem do ściany. Na prawo dziewczyna, na oko
dwudziestoletnia miała niespokojny sen, bo skopała koc wraz z kołdrą i kręciła
się z boku na bok. Miejsce obok niej zajmował przystojny szatyn, było widać, że
jest o kilka lat starszy. Na przeciwległej zatem stronie były dwa wolne, puste
łóżka. Zrobiłam co swoje i kilka minut
potem siłowałam się ze sobą, nie do końca chcąc zapoznać się z ostatnim
pokojem.
Tym razem delikatnie nacisnęłam
klamkę i cicho przekroczyłam próg drzwi. Zaraz stanęłam jak wryta. Prócz Jo,
którą dane mi było zobaczyć w piątek, był tam też chłopak w zbliżonym do mnie
wieku. Obserwowali mnie bacznie, a ja jak na zawołanie się zaczerwieniłam tak
mocno, że kolorem pewnie przypominałam buraka.
- Cześć – odezwałam się
niepewnie, nie chcąc na samym początku zrobić złego wrażenia. – Mam na imię
Rosalie i jestem wolontariuszką. Dziś pierwszy dzień – oznajmiłam, przerzucając
spojrzeniem z chłopaka na dziewczynkę, później znów na niego i tak w kółko,
czekając na jakąkolwiek reakcję.
- Hej! – zawołała po chwili Jo
i uśmiechnęła się promiennie. – To ona,
Alec! To o niej ci mówiłam! To na pewno ona – cieszyła się niebieskooka
ośmiolatka, mówiąc do jej kolegi.
- Siemka – odpowiedział, znów
skupiając całą swą uwagę na mnie.
- Zmiatam – odparłam speszona,
szybko zabierając się do pracy. Czułam na sobie ich wzrok i powiem szczerze, że
za bardzo mi to nie odpowiadało.
•••
- Dzień dobry, synu -
powitał mnie chłodny głos matki. -
Jest już 14, także proszę mi się tutaj zaraz
wytłumaczyć, dlaczego
odebrałeś dopiero za
trzecim razem? I to jeszcze nie od razu! - oburzyła się.
No
tak, przecież jej telefony,
co prawda niezbyt częste, odbierałem góra po
trzecim sygnale. Rzadko kiedy zdarzało się, że musiała do mnie
dzwonić aż w takiej ilości. Tylko kilka
razy zaszło do podobnej
sytuacji. Pilnowałem tego. Bo musiałem. Zalety "idealnego" dziecka.
Przetarłem zaspane
oczy, siadając na łóżku. Skierowawszy spojrzenie na wiszący nieopodal
zegar, zabiłem w myślach mojej
rodzicielce brawo. Idealnie 14:00.
- Witaj, mamo. Wziąłem sobie te
wolne nareszcie, o które mnie prosiłaś. I okazało się, że mój organizm
potrzebuje trochę snu. Także wybacz mi, ale
odsypiałem i nie słyszałem telefonu - tłumaczyłem się płynnie z lekkością. Między czasie
zainteresowany byłem zupełnie czym innym. Nie dostrzegłem ani nie słyszałem nigdzie Harrego. Czyżby wyszedł z apartamentu? Wątpiłem w to.
- Na pewno? - powątpiewała, oczekując właśnie
potwierdzenia z mojej strony.
Często jej się to zdarzało. Uważała, że żadne z jej
pociech nie skłamałoby jej dwa
razy. Ufała nam. A mi w
szczególności. Tak bardzo
się myliła.
- Oczywiście - zapewniłem z
entuzjazmem, kiedy stłumiłem pokaźne ziewnięcie. Przecież ci, mamo, nie powiem, że już kilka dni z rzędu baluję bez opamiętania, a dzisiaj znów wróciłem nad ranem i padłem jak długi do łóżka, bo w końcu musiałem się porządnie wyspać. - Co takiego sprawiło, że chciałaś pilnie ze mną rozmawiać? Coś się stało? - zapytałem z udawanym
przejęciem i kiedy wstałem
z wygodnego materaca, powoli ruszyłem ku kuchni i upragnionym tabletkom. Głowa mi pulsowała, przeszywając się ostrym bólem,
ale podsumowując nie było tak źle. Bywało o wiele gorzej.
- Nie, nic się nie stało,
kochanie. Właśnie jestem niedaleko twojego klubu i chciałam wpaść, ale jak
mówisz, że wziąłeś sobie urlop, to w sumie nie mam po co tam iść – oznajmiła
zawiedziona, a ja odetchnąłem z ulgą. No jeszcze tego by brakowało, żeby prawda
teraz wyszła na jaw.
- No przykro mi mamo, dzisiaj mamy
zamknięte. Zrobiłem pracownikom wolne, im też niech się należy odpoczynek. Poza
tym w środy nie ma aż takiego ruchu – kłamałem jak z nut, próbując wybić
rodzicielce ten pomysł całkowicie z głowy, na wypadek gdyby zachciało się jej
napić chociażby wody i poszłaby do tego miejsca.
- No
dobrze, dobrze. To nie zawracam ci głowy w takim razie… Ale musimy się kiedyś
umówić i… Zayn, wypadałoby zaprosić do swojego klubu może nie rodzeństwo, ale
chociaż rodziców – skarciła mnie, jak to tylko ona potrafi.
- Yhym – przytaknąłem i
zakończyłem rozmowę krótkim – pa.
Odłożyłem komórkę na stolik w
salonie i zadumałem się. Rok temu otworzyłem własną działalność pod wsparciem
rodziców i ich namowom. Jednakże okazało się, że dobrym dyrektorem to ja nie
jestem i wszystko upadło po pół roku. Wstyd było się przyznać rodzicom, dlatego
też nie powiedziałem im i wszystko trzymałem ściśle w tajemnicy, zabraniając im
kategorycznie odwiedzać mnie w pracy. To dało mi zawsze czas, aby wymyślić
jakąś wymówkę i odciągnąć ich od pomysłu wpadnięcia do mojego klubu. Od pół
roku udaje mi się unikać ich odwlekającej się ciągle wizyty, ale widzę, że ich
cierpliwość powoli się kończy.
- Hej – jęknął Hazza, idąc pewnie
z łazienki, ze spuszczoną głową do kuchni.
- Przynieś mi też – poprosiłem, wiedząc,
że poszedł po aspirynę. Zamknąłem oczy, rozkładając się wygodnie na kanapie.
Chwilę później chłopak opadł obok mnie, a wcześniej z hukiem postawił szklankę
i tabletki przede mną na ławie.
- To już chyba stały gwóźdź
programu – wymamrotałem z bladym uśmiechem na twarzy. Kręciło mi się w głowie,
już nie wspominając o bólu.
- Zayn, o czym ty mówisz? –
zastanowił się Styles, marszcząc ze zdziwieniem brwi. Westchnąłem. Teraz chyba
całe ciało się definitywnie obudziło, a mózg przypomniał sobie, że muszę dziś
trochę pocierpieć.
- Dzień w dzień siadamy obok
siebie na tej kanapie – wyjaśniłem po kilku minutach.
- Na tych samym miejscach –
dodał.
- Yhm – mruknąłem, wyrażając
aprobatę. Milczeliśmy, a to znużyło nas do tego stopnia, że po chwili oddaliśmy
się w objęcia Morfeusza, ewidentnie zmęczeni ostatnimi dniami.
Przeciągnąłem się, czując błogość i wypoczęcie. Westchnąłem, zastygając
w bezruchu. Po chwili rozluźniłem mięśnie, przecierając dłońmi twarz i powoli
otwierając oczy. Głowa już nie bolała, co
skwitowałem uśmiechem i obróciłem ją w prawo. Nie ujrzawszy przyjaciela,
wyprostowałem plecy i skierowałem swój wzrok na kuchnię. Jadł. Podszedłem do
niego i kiedy otworzyłem lodówkę, głośno zaburczało mi w brzuchu. Chwyciłem
masło, szynkę, ser oraz pomidora i kładąc wszystko na stół, zająłem krzesło
obok Harrego.
Zrobiwszy sobie kanapki, wcinałem
razem ze Stylesem w akompaniamencie beznadziejnej muzyki popowej sączącej się z
radia. Żadnemu z nas nie chciało się zmienić stacji, także nie marudziliśmy i
słuchaliśmy tego, co leciało, dzielnie to znosząc.
- Wiesz – zaczął zielonooki,
przeżuwając ostatni kęs. – dzisiaj jestem piąty dzień u ciebie. Pierwszy raz
jestem zupełnie trzeźwy i… czysty.
- No i będziesz, bo jak na razie
nie zanosi mi się, żeby iść coś kupić. Nic, kompletnie nic, już nie ma w domu –
skrzywiłem się, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nie wiem, jak to mogło się
stać… Kiedy my to wszystko… spożyliśmy? – zdziwiłem się.
- Nie pamiętam – odpowiedział mi
po chwili Harry.
- Ja też… - przyznałem.
Leżeliśmy w spokoju na moim
łóżku, regenerując siły. Nic nam się nie chciało, nawet oglądać jakiegoś filmu
w telewizji. Rozwalony na pół materaca wtuliłem się mocno w poduszkę, zamykając
oczy, gdyż energia zupełnie ze mnie uleciała. Harry z jedną nogą zgiętą w
kolanie i rękami pod głową gapił się w sufit, równo oddychając.
- Louis tu był – wyszeptał do
siebie, widocznie dopiero teraz sobie to przypominając. – Stary, Lou tu był i
mnie przepraszał! – emocje w nim odżyły i powoli dochodził do niego fakt
zachowania się w tejże sytuacji. – Chciał, żebym wrócił, a ja? Wkurzyłem się –
pokiwał niedowierzająco głową. Ja zupełnie tego nie pamiętałem.
- Jesteś pewny, że to się działo
naprawdę? – dopytałem go, patrząc sceptycznie na jego gadanie.
- Tak – odrzekł od razu, bez
najmniejszej chwili zastanowienia.
- Skoro tak, to życzę powodzenia
w przypominaniu – wymruczałem, obracając się na drugi bok i słuchając
chaotycznych myśli przyjaciela, które wypowiadał na głos, totalnie ignorując moje
towarzystwo. Słuchałem go jednym uchem, a drugim wypuszczałem co powiedział,
dlatego też zdołałem wywnioskować z jego monologów jedynie, że pójdzie spotkać
się z Lou.
- Debilu, nie idź pieszo –
zgromiłem go, kiedy usłyszałem, że drzwi się otworzyły. – Kasa leży na stoliku
– oznajmiłem beznamiętnie, otwierając ciężko oczy.
- Dzięki, Zayn. Bardzo –
podziękował i wyszedł, zostawiając mnie samym w apartamencie.
Po jakiejś godzinie wstałem i
zamówiłem pizze, która niedługo potem znalazła się w moim żołądku. Sprzątnąłem
szybko, aby potem usiąść przed laptopem. Ledwo co się włączył, ciszę wypełniły
głośne dźwięki Do I Wanna Know, zespołu Arctic Monkeys, którego czasami
słuchałem. Od razu odebrałem, mając telefon na wyciągnięcie ręki.
- Słucham – powiedziałem machinalnie,
nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Hej – dotarł do mnie głośny,
przepełniony radością głos Harrego. – Udało się! – wykrzyczał uradowany tak
głośno, że gwałtownie oddaliłem komórkę od ucha, krzywiąc się.
- Wow - udawałem podziw. -
Gratulacje! - oznajmiłem już z mniejszym entuzjazmem w głosie. Przewróciłem oczami. - A o co
chodzi? - zapytałem po chwili, marszcząc brwi. Czyżby Styles
pogodził się z Louisem? Jęknąłem w
myślach, mając nadzieję, że jednak nie. Nie to, że nie chcę, by był szczęśliwy,
ale…
- Kochanie - usłyszałem westchnienie
gdzieś z dala. - Wróć do łóżka – nalegał z
pewnością niebieskooki.
- Muszę kończyć – skwitował to
Harry, zwracając się niestety do mnie, po czym się rozłączył.
Ach, no tak. Niech oni wszyscy się jebią. Harry i ten
jego ukochany facet. Jak tak można...?
Idę po prochy,
postanowiłem biorąc to co
potrzebne i wychodząc z apartamentu.
Powoli szedłem zabrudzonymi ulicami podążając w stronę znanego mi już dogłębnie budynku. Tyle razy już tam byłem, że mógłbym tam trafić z zamkniętymi oczami.
Powoli szedłem zabrudzonymi ulicami podążając w stronę znanego mi już dogłębnie budynku. Tyle razy już tam byłem, że mógłbym tam trafić z zamkniętymi oczami.
Kiedy już przed sobą widziałem granicę, uścisnąłem mocniej w
kieszeni stos woreczków, które odkąd trafiły do tego miejsca, obejmowałem dłonią.
Nagle, zapatrzony w
budynek na lewo, z kimś się zderzyłem. Nie zdążyłem nawet
odwrócić głowy, gdy ktoś zaszedł mnie od tyłu i przyłożył mi do ust wilgłą szmatkę... Po chwili
straciłem przytomność, tracąc kontrolę nad ciałem, lecz przed
upadkiem obroniły mnie silne dwie pary rąk.
----------------------------------------------------------
Jak myślicie, co stanie się z Zaynem? Macie jakieś propozycje co do sprawców?
Czy Rosalie dogada się z osobnikami zamieszkującymi pokój numer 4? A może znienawidzą się już na samym starcie?
Pracuję, pomagam w domu, czytam świetne książki i zaczęłam oglądać Grę o Tron, a trochę do nadrobienia jednak mam, no i powiem, że kruchom z czasem u mnie... Dlatego też nie mam pojęcia, ile czekać będziecie zmuszeni na kolejny rozdział.
P.S. Czy ktoś to w ogóle czyta? Jeśli tak, to... jest mi po prostu przykro, bo... nie czuję tego, co bym chciała.
Ja czytam. Od pierwszego rozdziału. Świetny blog, nie mogę się doczekać, następnego rozdziału. ;)
OdpowiedzUsuńMiło mi, że w ogóle jest ktokolwiek :)
UsuńCieszę się również, że podoba Ci się moja pisanina. A kolejny rozdział powinien być jeszcze w tym tygodniu. Także do następnego!
Ja również czytam :D z małym opóźnieniem ale też się liczy :3 kiedy kolejny rozdział? :D
OdpowiedzUsuńMiło mi, że czytasz, dziękuję.
UsuńNastępny rozdział dziś.