Pustym
wzrokiem wpatrywałam się w widok zza niezbyt czystej szyby. Pogrążona w myślach
nawet nie zauważyłam, że jakaś nieznana mi dziewczyna zajęła wolne miejsce obok
mnie. Pewnie dalej znajdowałabym się w wymarzonym świecie, gdyby nie jej
całkiem nieświadome otarcie się o moją rękę, czego skutkiem było moje znaczne
wzdrygnięcie i nabicie sobie niezłego guza na głowie. Syknęłam z bólu
rozmasowując obolałe miejsce. „Ale to i
tak nic w porównaniu do tego, co czułam wczoraj” pomyślałam. „Teraz też boli, ale mniej…”
Czułam
narastający niepokój. Czyżby powodem było zbliżanie się do miejsca nazwanego
przeze mnie Piekłem? Między innymi tak. Próbując opanować lęk i wzrastającą
nieufność względem nieznajomej, obserwowałam liczne zniszczone, stare i
zaniedbane budynki, obok których kręciło się pełno nieciekawych typków oraz
wiele bezdomnych ludzi żebrzących o pieniądze lub jedzenie.
Kolejny
przystanek. Miejsce obok mnie jest znowu wolne. Kilka osób wsiadło do starego i
strasznie zniszczonego autobusu. Nerwowo rozejrzałam się po wnętrzu. „Żadnego innego wolnego siedzenia oprócz tego”
panikowałam, patrząc z obrzydzeniem na czarny, brudny fotel stykający się z
moim. Widząc podążającego mężczyznę wbijającego we mnie swoje spojrzenie,
zaczęły pocić mi się ręce. Denerwowałam się i to bardzo. Nie ma odwrotu. „Spokojnie” wmawiałam sobie mając głęboką
nadzieję, że chociaż odrobinę zadziała. Jednak za dobrze się znałam, aby uwierzyć
w takie rozwiązanie. Teraz zdecydowanie potrzebowałam teleportacji.
W mojej
głowie kłębiły się różne myśli, począwszy od zignorowania uczuć, aż po możliwą
drogę ucieczki. Gdy facet się przysiadł, po moim ciele przeszedł ciąg
nieprzyjemnych dreszczy. Na marne poszły starania opanowania drżących rąk i
uspokojenia nerwowego oddechu. Całą sobą starałam się nie zwracać zbytniej
uwagi na otoczenie, tylko skupić się na obrazie poza pojazdem.
„Niby jadę tą samą drogą co rano, ale jest
jakoś inaczej” zauważyłam. Słońce
ogrzewa moją jasną, bladą i zimną twarz sprawiając, że odrobinę jest lepiej.
Ten stan nie trwał długo, gdyż ręka mężczyzny spoczęła na moim kolanie. Szybko
odwróciłam głowę, gwałtownie się odsuwając jak najdalej obcego i strzepując
jego dłoń. Moje przerażone tęczówki spotkały się z jego rozbawionymi. Czułam
się bezradna. Łzy samoistnie zaczęły spływać po moim policzkach. Facet chyba
miał zamiar je zetrzeć unosząc jedną rękę i kierując w moją stronę, jednak
skutecznie mu to uniemożliwiłam, odwracając głowę.
„Czego
on do cholery ode mnie chce?” Ta myśl krążyła mi po głowie, podczas gdy on
dalej wbijał swoje spojrzenie w moje plecy. „Jestem pechowa… Wczoraj… Czemu ja? Nie dam rady… Dłużej tego nie
zniosę.” Prowadziłam ze sobą wewnętrzny monolog z nadzieją pojawienia się
choć odrobiny odwagi. Sama przyszła, gdy mężczyzna przejechał swoją spoconą
dłonią po moich rozpuszczonych, długich włosach. Praktycznie od razu odkleiłam
się od szyby. W jednym momencie bezradność została zastąpiona olbrzymią złością
na wszystkich osobników płci przeciwnej. Przeźroczysta i słona ciecz nadal
moczyła moją twarz, tyle tylko, że już nie byłam dziewczyną, której można
zrobić wszystko i nie ponieś żadnych konsekwencji, bo o na nic nie powie.
- Możesz.
Przestać. Mnie. Dotykać ?! – wykrzyczałam suchym głosem na tyle głośno, aby
usłyszał nie tylko adresat wiadomości, ale też i inni ludzie, którzy
natychmiastowo odwrócili głowy w naszą stronę patrząc zaciekawieni na obrót
spraw. Nie zważając na nic, wstałam i wymierzając mężczyźnie siarczyste
uderzenie w twarz, wyszłam z autobusu, który właśnie się zatrzymał.
Rozejrzałam
się dookoła. Całe szczęcie niedaleko jest ośrodek – pomyślałam z ulgą i
ruszyłam w jego stronę. Cała odwaga zniknęła tak szybko jak się pojawiła, gdy
po drodze mijałam wielu nieznanych mi ludzi, a zwłaszcza płci męskiej. Nie
rozumiałam reakcji mojego ciała, które znowu postanowiło pomoczyć moje policzki
przeźroczystą cieczą.
Szłam szybkim
krokiem, nie odwracając się ani razu za siebie. Chcąc uniknąć kontaktu
wzrokowego z obcymi, moja głowa zwrócona była ku podłożu. W tym momencie
wydawało mi się, że nie powinnam na nikogo patrzeć, bo mógłby to odebrać
odwrotnie do moich myśli. Po prostu bałam się.
Moje nerwowe
ruchy mówiły same za siebie, dlatego nie mogłam przemknąć niezauważalnie.
Ludzie szeptali do siebie bardzo wiele rzeczy na mój temat, które chcąc czy
nie, słyszałam. Wyłapałam z rozmowy dwójki znajomych, którzy dosłownie kilka
sekund temu mnie mijali, że wyglądam jak narkomanka, która jest na głodzie.
Odruchowo zlustrowałam siebie wzrokiem. Trzęsące ręce, drżąca warga, opuchnięta
twarz, po której nadal spływają łzy, gęsia skórka widoczna na odkrytych fragmentach
ciała… Skrzywiłam się na samą myśl o zimnie, które ogarnęło moją kruchą
sylwetkę. Jak na złość natężający się wiatr nie wystarczył i chwilę potem lunął
deszcz, sprawiając, że nie można było odróżnić, czy to deszcz, czy łzy, oraz
tego czy drżę ze strachu, czy zimna wody, która przesiąknęła wszystkie rzeczy
jakie miałam na sobie.
W pośpiechu
i narastającym niepokoju, widząc, że jeszcze kilka kroków, dosłownie przecznicę
stąd jest dom, wpadłam na jakiegoś starszego pana.
- Panienko,
mógłbym w czymś pomóc? – zapytał, przyjaźnie się uśmiechając. Nie
odpowiedziałam. Pokręciłam pospiesznie głową i pobiegłam przed siebie.
- Na pewno?
– usłyszałam, oddalając się już na kilka metrów. Skinęłam. „Nie ufam Ci. Nie znam Cię. Skąd mam mieć
pewność, że nie będziesz ode mnie czegoś chciał?” tłumaczyłam sobie.
Zadyszana
przekroczyłam próg ciężkich, dębowych drzwi i odetchnęłam z ulgą widząc znajome
pomieszczenie. „Głupia, przecież to
właśnie od tego się to wszystko zaczęło…” skarciłam się w myślach. Już chciałam iść do
„swojego” pokoju, kiedy podeszła do mnie jedna z opiekunek.
- Co się
stało? Czemu dyrekcja szkoły dzwoniła z prośbą o zwolnienie ciebie ze szkoły?
Możesz mi to wszystko wytłumaczyć? – milczałam, nie potrafiłam się odezwać. Nie
miałam żadnego wytłuczenia. – Odezwiesz się? Co się z tobą dzieje, Rosalie… -
zmieniła ton głosu na przepełniony troską i czymś, czego nie mogłam odgadnąć.
Podniosłam na nią swoje zapłakane i zaczerwienione oczy sprawiając, że jeszcze
bardziej zrobiło mi się głupio.
- J-Ja nie
chciałam… Oni… To znaczy pani na lekcji, kazała mi iść powiadomić… Źle się
czuję, mogę już iść do pokoju? – zapytałam błagalnie.
- Dobrze,
idź – cicho westchnęła i wróciła do poprzedniego zajęcia, a ja powoli wspinałam
się po schodach na górę z myślą: „ale
tutaj cicho, jak nikogo nie ma…”
Siedziałam w
zupełnej ciszy w pokoju, pisząc kolejne słowa w pamiętniku i wypłakując oczy. Nie mogłam pojąć czemu to
zdarzyło się akurat mnie. Nadal czułam silny ból, który o wszystkim przypominał
i nie pozwalał zapomnieć. Najbardziej
bolało to, iż sprawcą była osoba, której w pełni ufałam.
Postanowiłam
zakończyć dotychczasowe zajęcie i po prostu się wyciszyć wewnętrznie, bowiem do
moich uszu nie dochodziły żadne inne odgłosy oprócz wydawanych przez samą
siebie.
Zaczęłam
dumać nad zupełnie innym życiem. Z dala od tych zdarzeń, ludzi, miejsc. „Ciekawe, jak jest po drugiej stronie…”
- Cześć! –
głos Carmen wypełnił całe pomieszczenie, wyrywając mnie z zamyśleń. Dziewczyna
bez zbędnych ceregieli podeszła do mnie i mocno mnie przytulając powiedziała –
niech zgadnę, siedzisz tutaj odkąd przedwcześnie wróciłaś ze szkoły, nie mylę
się?
- Nie… A
skąd ty wiesz, że wcześniej… - urwałam widząc jej spojrzenie, które bardzo
dobrze znałam. – Po co pytam. Przecież i tak mi nie powiesz… - powiedziałam szeptem bardziej do siebie, niż
do niej.
- Jak ty
mnie dobrze znasz – uśmiechnęła się lekko. – Mam coś dla ciebie.
- Z chęcią
to przyjmę, ale mogłabyś się dokleić ode mnie? Boli… - momentalnie oderwała
swoje ciało od mojego, uśmiechając się przepraszająco. Po chwili trzymałam w
ręku talerz z kanapkami i zmuszona byłam je wszystkie pochłonąć, ponieważ
zaprzeczenia braku głodu nie działały.
- Bym
zapomniała! – niemalże wykrzyczała mi to do ucha. Odwróciłam głowę w jej stronę
gryząc ostatni kęs kanapki. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. „Jestem tu bezpieczna – pomyślałam.”
- Powiesz? –
byłam strasznie ciekawa co to za wiadomość. Miałam ochotę skarcić ją za to
długie oczekiwanie.
- Nie musisz
tu siedzieć po szkole. – „To co będę
robić? Nie można wychodzić poza ośrodek przecież…” - Będziesz wolontariuszką – wypowiedziała te
słowa tak wyraźnie, że w grę nie wchodziły przejęzyczenia.
- C-Co? –
zapytałam zdziwiona. – Gdzie? Jak? Czemu? Kiedy? – zasypywałam ją
pytaniami wyczekując każdej odpowiedzi.
- W szpitalu.
Po szkole. Bo chcesz iść na medycynę i chciałam ci pomóc – Odetchnęłam z ulgą
słysząc ostanie zdanie. – Ale nie tylko. Widzę co się dzieje. Wiem, a raczej domyślam się, co się wczoraj
stało. Ale nie martw się, nie powiem nikomu. – dodała, gdy zobaczyła wyraz
mojej twarz.
- Dziękuję –
wydukałam przez płacz przytulając dziewczynę. – Bardzo Ci dziękuję.
•••
- Przez ciebie będę
miał przerąbane – powiedział z rezygnacją Harry, który opatrywał mi właśnie
ranę na prawym przedramieniu.
- Nie przesadzaj –
przewróciłem oczami - Ała! – krzyknąłem, gdy chłopak wylał trochę za dużo wody
utlenionej i ścierając jej nadmiar za mocno przetarł zranienie – Oszalałeś?!
Uważaj trochę, dobra? – zbulwersowałem się, bowiem przez jego zagapienie bolało
jeszcze bardziej niż dotychczas.
- Jestem
rozkojarzony - stwierdził, wyrzucając zakrwawione
gazy do śmietnika oraz sprzątając plastry i bandaże ze stolika, chowając je do
szafki.
- Dobrze, że mi
mówisz, bo bym nie zgadł – stanął twardo
przede mną. Nasze twarze wyrażały tylko i wyłącznie złość.
- Pogadajmy – Harry,
nie czekając na moją reakcję, wyszedł z pomieszczenia. Oczywiście, od razu
zrobiłem to samo prawie za nim biegnąc. Miałem ochotę rzucić w tym momencie: Przecież cały czas rozmawiamy, debilu. Ale
się powstrzymałem. Oby dwoje byliśmy nieźle zirytowani. U mnie to norma w
ostatnim czasie, ale Styles nigdy taki nie był. Zawsze miły i spokojny, bez
granic zakochany i troszczący się o swoich przyjaciół. Nie poznawałem go. Gdy
chciałem usiąść posłusznie na miejscu obok przyjaciela, zatrzymałem się i
doszedłem do wniosku, że zachowuję się idiotycznie, całkiem nie w swoim stylu.
Dumałem co jest tego powodem do czasu, gdy chłopak wyrwał mnie z owego stanu
głośno chrząkając.
- Mógłbyś nie robić
z siebie debila i usiąść się obok oraz szczerze pogadać? A naprawdę jest o czym
– opadłem zrezygnowany na kanapę i utrzymywałem stały kontakt wzrokowy z
przyjacielem, który już trochę ochłonął, zupełnie jak ja. Zastąpiłem wściekły
wyraz twarzy na lekki, obojętny uśmieszek. Teraz kompletnie wyluzowany czekałem
na tą, jakże ważną rozmowę.
- Co jak co, ale
teraz możesz już mówić. No chyba, że zapomniałeś języka w gębie – sarknąłem
bardziej się uśmiechając.
- Wiesz jak
zdenerwować człowieka. Ale nie martw się, nie dam ci się ponownie wyprowadzić z
równowagi – spojrzał na mnie z wyższością i odwzajemnił uśmiech, który
momentalnie zniknął z mojej twarzy. –
Więc tak. Może zacznę od początku pomijając to, że gdyby nie ja, już by cię nie
było na tym świecie…
- Będziesz mi to
wypominał do końca życia?! – wtrąciłem, uważnie obserwując jego reakcję.
- Nie przerywaj mi!
– krzyknął, próbując opanować emocje. – Czasami zachowujesz się jak rozwydrzone
dziecko. Myślisz, że jesteś taki odważny i silny. Ja wiem, że to tylko maska.
Już dawno to odkryłem. Chcę ci pomóc.
- Ja nie potrzebuję
twojej zasranej pomocy! Jeżeli naprawdę tak myślisz, to radzę zmienić myślenie.
To nie jest żadna maska i nie wiem skąd ci to w ogóle do głowy przyszło –
zirytowany wymieniałem z nim groźne spojrzenia na co chłopak, szukając
właściwych słów, opuścił głowę i wpatrywał się w podłogę.
- Dobra. Ja wiem
swoje i ty też. Możesz oszukiwać wszystkich innych, ale nie mnie – już
otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie ciągnąc dalej. –
Musisz wiedzieć, że to co zrobiłeś było bardzo nieodpowiedzialne. Ale nie o tym
chciałem rozmawiać. Chodzi mi o ustalenie wspólnej wersji wydarzeń – podniósł
wzrok zatrzymując go na mnie i czekając niecierpliwie na odpowiedz.
- A niby czemu
mielibyśmy się tłumaczyć? – zapytałem zdezorientowany. – Przecież wczoraj, jak
i dzisiaj, mamy wolne. Paul powiedział, że przez ten czas da nam spokój, a
zwłaszcza Louisowi i nie będzie załatwiał żadnych fotoreporterów.
- Yhm… Zapomniałem
ci o czymś powiedzieć – zaciekawiony, uniosłem jedną brew. Po kilku głośnych
stuknięciach zegara: ”No wysłowisz się wreszcie?”
Jednak nie odważyłem się tego wypowiedzieć na głos. – Jak brałeś prysznic
rozmawiałem z Lou i… Musiałem w końcu odebrać, bo dobijał się do mnie od rana i
wyjaśnić mu czemu się tak nagle rozłączyłem oraz dlaczego mnie nie ma w domu.
Na szczęście jakimś cudem udało mi się uniknąć odpowiedzi.
- No i w czym
problem? – wiedziałem, że jest jakiś haczyk w tej wypowiedzi, chociaż miałem
szczerą nadzieję, że się mylę.
- Wygadałem się, że
jestem u ciebie – czuł się winny, widziałem to. Jeszcze tego mi brakowały, aby
nasz Boo Bear mnie odwiedził i zobaczył w takim stanie. – To jeszcze nie
wszystko. Powiedział, że przyjedzie z chłopakami za godzinę – nerwowo,
równocześnie spojrzeliśmy na zegar. – Jednym słowem, będą tu za dziesięć minut.
Przy odrobinie szczęścia za dwadzieścia. O tej porze będą korki…
- Marne pocieszenie –
westchnąłem próbując przezwyciężyć silny ból głowy i włączyć myślenie, co nie
było proste, albowiem tabletka, którą zażyłem, nadal nie pomagała.
Bez słowa wstałem i
podszedłszy do komody, wyciągnąłem z górnej szuflady jedną, przeźroczystą
torebeczkę z białym proszkiem w środku. „Prawie
o was zapomniałem” – pomyślałem i podchodząc do szklanego stołu w jadalni,
wysypałem jego zawartość . Harry nadal zajmował miejsce na kanapie w salonie i
w osłupieniu obserwował moje czyny. „Uwielbiam
ten dźwięk „– przeszło mi przez myśl, gdy zacząłem układać proszek,
formując go kartką sztywnego papieru w
równe, proste linie. Po pierwszym zaciągnięciu się, głęboko odetchnąłem czując
niewyobrażalną ulgę i niesamowite uczucie wolności. Tego chciałem.
Już lekko naćpany zacząłem wołać przyjaciela. Na
początku odmawiał, zapierając się, jednak gdy zacząłem gadkę o przyjaźni i
przypomniałem mu o rozmowie, która zbliża się wielkimi krokami, tworząc różne
scenariusze potoczenia się jej, aż po zerwanie z jego ukochanym, odpuścił i
podszedł do jednej z kresek, których zostało jeszcze kilka.
- No dalej! Nie bój
się, nic ci nie będzie. Odprężysz się i wyluzujesz. Dzięki temu ta rozmowa nie
będzie taka straszna i trudna. Mówię ci – zachęcałem go z szerokim uśmiechem na
twarzy.
- Ale Lou… - wahał
się, ale zobaczywszy, że wciągam kolejną dawkę , zrobił to samo, biorąc kilka
pod rząd.
- Pierwsze, zawsze
jest najgorsze. – pocieszyłem Harrego, gdy ten zaczął się krztusić i z trudem
łapać powietrze. – Jeszcze będziesz chciał więcej, zobaczysz. A teraz
wypadałoby ustalić tą wersję, bo… - zapatrzył się na okrągły, kolorowy zegar na
ścianie. – Jakie te cyferki są śmieszne.
- Rzeczywiście,
takie jakieś koślawe – zaczęliśmy się śmiać, siadając ponownie w salonie.
- Ej, a widzisz te
czerwone świnie na korytarzu? Jakie grube! – zapytałem przyjaciela, siadając
bliżej i przypatrując mu się uważniej.
- Dobra. Zachowujmy
się w miarę normalnie. Oni zaraz przyjdą tutaj – głośno się zaśmiawszy
nachyliliśmy się mówiąc szeptem, jakby to był największy i najbardziej tajny
spisek wszech czasów.
- Więc proponuję,
aby powiedzieć, że byliśmy za miastem na ognisku ze znajomymi – wydukałem
chichocząc pod nosem.
- Porąbało cię? –
spojrzał na mnie i razem wybuchneliśmy niekontrolowanym śmiechem. – Przecież
oni nie są aż tacy głupi. Wiedzieliby o naszych planach – mówiąc to przekręcił
głowę i przyłożył do niej palce, sugerując tym samym, że myśli. Wyglądało to
przekomicznie i próbując się opanować odwróciłem głowę patrząc na dwie,
czerwone świnie, które teraz znajdowały się za kanapą.
- Ej! Świnki, gdzie
idziecie? – zbulwersowałem się wykrzywiając twarz w dziwny grymas. – Chcą
skorzystać z toalety – zwróciłem się do Harrego, który podążał za moim
wzrokiem. – Wychowałem je – powiedziałem z wyższością. Chłopak chciał już coś
powiedzieć, ale w ostatnim momencie się powstrzymał, bo do naszych uszu dobiegł
dźwięk dzwonka, oznajmiający przybycie gości. Zamarliśmy w bez ruchu.
- Idź otwórz –
wyszeptał Styles patrząc się na mnie błagalnie.
- Chyba ty –
parsknąłem, bardziej rozwalając się na kanapie.
- Stary, to twoje
mieszkanie – znowu zaczęliśmy się śmiać. Chłopacy za drzwiami już nieźle się
zdenerwowali, bo zaczęli nie tylko dzwonić do drzwi, ale i pukać oraz dobijać
się na nasze komórki.
- Jak już to
apartament – zaakcentowałem ostatnie słowo z dumą.
- Wiemy, że tam
jesteście – słowa wypowiedziane przez Nialla sprowadziły nas na ziemię. –
Słyszymy jak się śmiejecie i poza tym wasze komórki nadal sygnalizują, że do
was dzwonimy – spojrzałem z rezygnacją na przyjaciela i podniosłem się niemalże
biegnąc do drzwi, bo nagle miałem bardzo dużo energii. Otworzyłem je powoli
zauważając, że Harry idzie w moje ślady, także do nich podchodząc.
- No siema! –
wydarłem się, gdy przyjaciele wchodzili w głąb pomieszczenia. – Co was tu
sprowadza o tej porze?
- Nie krzycz, nie
jesteśmy głusi – wypowiedział spokojnie, opanowany Liam. – To raczej wy
powiedzcie nam co to miało być!? – uniósł się.
Spoczęliśmy w
salonie. Niefortunnie się usiadłem, bo Styles przyszedł ostatni, po wizycie w
łazience i zajął wolne miejsce obok mnie. Niefortunnie, bo tylko my
siedzieliśmy po tej stronie stolika. Reszta siedząca naprzeciwko nas patrzyła wyczekująco.
- Czuję się jak
młody Bóg, – zacząłem – ale muszę was na chwilę przeprosić, bo – zaciąłem się –
muszę iść się odlać –dokończyłem ciszej.
Kolejny napad głupawki odwiedził mnie i Harrego. Jednak nikomu więcej
nie było do śmiechu.
- Ale wy jesteście
sztywni – usłyszałem jeszcze stwierdzenie chłopaka zanim zniknąłem za drzwiami.
Wróciwszy, aż się
zatrzymałem widząc co tu się dzieje. „Aż
tak długo mnie nie było?” – pomyślałem. Niall buszował w kuchni, co nie
było dla mnie nowością, Liam stał na
balkonie rozmawiając z kimś przez telefon, a Harry przysiadł się bardzo blisko
Louisa. Obserwowałem wszystkich z otwartą buzią. „Na razie jeszcze nikt mnie nie zauważył” – ucieszyłem się opierając
o futrynę drzwi. Lou zdziwiony patrzył się z szeroko otwartymi oczami na
poczynania Harrego, który niemalże usiadł mu na kolanach i bawił się jego
palcami u rąk. Po chwili Styles nachylił się nad chłopakiem i zadziornie wpił
się w jego usta. Tomlinson zaskoczony odepchnął chłopaka.
- Naćpałeś się –
skwitował z goryczą podnoisząc swój groźny wzrok na moją postać.