Trzęsąc się,
wbiegłam do „mojego” obskurnego, obdrapanego i „niby” pomarańczowego pokoju, zakłócając kojącą ciszę nadmiernie
przyspieszonym oddechem. Zatrzasnąwszy drzwi, wdrapałam się na stare,
jednoosobowe łóżko i usadawiając się jak najbliżej ściany, podciągnęłam nogi ,
które natychmiast oplotłam dłońmi, pod brodę tak wysoko, jak to było tylko
możliwe. Dygotałam tak mocno, że sporadycznie mocniej dotykałam bardzo zimnej
ściany, lecz nie mogłam powstrzymać żadnego z niekontrolowanych odruchów. Dopiero, gdy tylko na milimetr oddaliłam
czaszkę, aby choć troszeczkę rozprostować bolący już kark, uświadomiłam sobie,
iż przez cały ten czas łzy samoistnie spływały po moich rozżarzonych
policzkach, by później wsiąknąć w materiał wymiętej bluzki i wytartych dżinsów,
które w tym momencie były w opłakanym stanie.
Moje rozpaczanie przerwał dźwięk idącej w moim kierunku współlokatorki, który spowodował jeszcze szybsze bicie mojego rozdartego serca i wstrzymanie życiodajnego oddechu. Nie chciałam, aby ktoś, nie ważne kto, się do mnie zbliżał. Nikt. Nie teraz, nie po tym... Po prostu niech wszyscy mnie już zostawią, tak bardzo się boję. Moje drżenie ciała się nasiliło, gdy Carmen usiadła bardzo blisko mnie. Stanowczo za blisko… Ciche łkanie przerodziło się w głośny szloch, gdy dziewczyna lekko mnie przytulając, musnęła ustami włosy, które opadały luźno na moje wątłe ramiona.
Moje rozpaczanie przerwał dźwięk idącej w moim kierunku współlokatorki, który spowodował jeszcze szybsze bicie mojego rozdartego serca i wstrzymanie życiodajnego oddechu. Nie chciałam, aby ktoś, nie ważne kto, się do mnie zbliżał. Nikt. Nie teraz, nie po tym... Po prostu niech wszyscy mnie już zostawią, tak bardzo się boję. Moje drżenie ciała się nasiliło, gdy Carmen usiadła bardzo blisko mnie. Stanowczo za blisko… Ciche łkanie przerodziło się w głośny szloch, gdy dziewczyna lekko mnie przytulając, musnęła ustami włosy, które opadały luźno na moje wątłe ramiona.
- Proszę,
zostaw mnie samą, nie dotykaj… Proszę… - wyszeptałam drżącym głosem, z całej siły pragnąc, aby spełniła
moją prośbę równocześnie odsuwając się. Koleżanka jednak postanowiła pomóc mi w
inny sposób, który nie był mi zbytnio na rękę. Otóż jeszcze bardziej
zmniejszyła przestrzeń między nami, mocniej przyciskając swoje ciało do mojej
kruchej osoby.
- Ciiiicho…
Wszystko się ułoży, spokojnie… - jej cichutkie słowa, które teraz były mi potrzebne ze strojoną
siłą działały, jak gorąca herbata dla spragnionego i zmarzniętego bezdomnego. W
jej ramionach czułam, że chociaż teraz jestem bezpieczna. – Nikt cię nie
skrzywdzi, spokojnie. Musisz się tylko uspokoić.. Kochanie, proszę cię
oddychaj… - przemawiała niczym do małego dziecka, którego w tym momencie
przypominałam. – Tak, bardzo dobrze... A teraz spróbuj nie nabierać go tak
łapczywie i trochę się uspokój... Pójdziemy do łazienki i się umyjemy, dobrze? –
poczułam, że się podnosi rozluźniając uścisk i podnosząc moją głowę w jej
stronę, jakby chciała wyczytać z niej odpowiedź na pytanie wcześniej zadane. –
Musisz mi pomóc, sama sobie nie poradzę, proszę cię... Rosalie, chociaż spróbuj
się odrobinę podnieść – rzekła nadal cicho, jednocześnie chwytając mnie za
trzęsącą się dłoń. Podniosłam się z jej drobną, a raczej wielką pomocą,
ponieważ sama nie byłam w stanie nawet zrobić małego kroku.
- Carmen… Ja…
Dziękuję… - wystękałam w połowie drogi. Siedemnastolatka spojrzała na mnie
błękitnymi oczami przepełnionymi tylko i wyłącznie troską. Nie wytrzymałam i
ponownie się rozpłakałam. Dziewczyna mocniej objęła mnie ramionami i
zaprowadziła do toalety, znajdującej się na końcu korytarza, na tym samym
piętrze.
- Zostać z
tobą? – wyszeptała sadzając mnie na sedesie. Pokiwałam jedynie głową na znak
protestu i po wyjściu współlokatorki, usadowiłam się na podłodze siadając po
turecku. Od razu pożałowałam tej decyzji, ponieważ dopiero teraz zdałam sobie
sprawę, że czuję niesamowicie silny ból na całym ciele. Nie byłam w stanie
stwierdzić, czy to jedynie obrażenia na powłoce skórnej, czy też poważniejsze
–wewnętrzne. W tej chwili wystarczyła mi
tylko pełna świadomość przyczyny tego nieciekawego stanu. To i tak było za
dużo. Wykorzystując całą siłę podniosłam się i stanęłam naprzeciw lustra. Na
widok własnego odbicia, łzy wydobywały mi się z oczu strumieniami. Ja jednak nic
sobie nie robiąc ze słabej widoczności i rozmazanego obrazu przed oczyma,
zaczęłam zdejmować z siebie poszarpane ubrania. „Co jak co, ale te rzeczy są już do wyrzucenia” pomyślałam.
Wchodząc do kabiny prysznicowej, za wszelką cenę starałam się unikać widoku
mojego ciała. Po chwili letnia woda spływała po nadal trzęsącej się skórze.
Kiedyś przyjemne doznanie przerodziło się w istne katorgi. Mycie się z
zamkniętymi oczami było głupim pomysłem.
- Dasz radę.
Poradzisz sobie – powtarzałam co chwila, jak mantrę, przekonując samą siebie.
Powoli z wieloma obawami odważyłam się je otworzyć. To co zobaczyłam jeszcze
bardziej mnie przeraziło. Woda spływająca miała czerwony kolor, a ja czułam tak
silne pieczenie, że nie byłam w stanie myśleć o czymś innym niż nieprzyjemnym
uczuciu. Głośny szloch wydobywający się z moich ust, zakłócał głosy wychodzące z
korytarza. Moje szybkie i gwałtowne ruchy mające na celu zmycie tego okropnego „brudu”, który był dosłownie wszędzie, doprowadziły do nasilenia się i tak już nieznośnego bólu. Zdesperowana
wyszorowałam się i zakręcając kurek, opuściłam kabinę. Biały ręcznik po
wytarciu przypominał jakiś bliżej nieokreślony kolor. Schowałam go jak
najgłębiej w koszu do brudów i założywszy piżamę wyszłam z pomieszczenia, przed
którym czekała na mnie Carmen. Na moje szczęście nasz pokój znajduje się parę
metrów od łazienki i nie musiałam się obawiać, że zobaczę kogoś, kogo bym nie
chciała. Po przekroczeniu progu drzwi położyłam się do łóżka, dokładnie
opatulając kołdrą i próbując uspokoić stanowczo za szybkie bicie serca i
zatamować przeźroczystą ciecz, która z każdą kolejną sekundą coraz bardziej
moczyła miękką, zieloną poduszkę.
- Rose,
wszystko w porządku? – powiedziała koleżanka podchodząc bliżej, aby nachylić
się nade mną i zlustrować wzrokiem. Jej chłodna ręka spoczęła na moim ramieniu
skutecznie blokując mi dalsze „chowanie się” w materiale pościeli. – Dobrze,
jeżeli nie chcesz rozmawiać, rozumiem. Ale pamiętaj, że możesz na mnie liczyć
i... No zawsze ze mną pogadać. – nie uzyskując z mojej strony żadnej odpowiedzi, z głośnym westchnięciem położyła się do swojego łóżka, a ja próbowałam wypędzić
ze swojej głowy obrazy z dzisiejszego dnia.
Całą noc nie
spałam. Nie mogłam. Gdy tylko lekko przymknęłam oczy mój mózg momentalnie
przywoływał sceny, które na nowo
rozdzierały moje serce i wywoływały okropny ból psychiczny. Starałam się
zachowywać jak najciszej, aby za wszelką cenę nie obudzić Carmen, która
smacznie spała. Do moich uszu dobiegały różne dźwięki, lecz na żadnym nie
skupiałam większej uwagi. Najgorsze były te, które przypominały mi o zdarzeniu.
Wyraźnie słyszałam każdy odgłos, potrafiłam rozróżnić barwę głosu i przypasować ją do danej osoby.
Próbując je zagłuszyć śpiewałam po cichu parę piosenek, mówiłam jakieś
niezrozumiałe rzeczy byle by tylko nie słyszeć, albo chociaż próbować nie
skupiać na nich uwagi. Nie było to łatwe, ze względu na wizje pojawiające się
nieustannie przed oczyma i wrażenie jakby to działo się tu i teraz. Moja
psychika sama siebie powoli wykańczała. Gdy na chwilę udało mi się zasnąć od
razu wybudzałam się z głośnym krzykiem, który intuicyjnie tłumiłam przyciśniętą
poduszką.
Ranek, a ja
nadal nie śpię. Pięknie. Dzisiaj do szkoły. Chyba pierwszy raz w życiu cieszę
się, że do niej idę i będę z dala od tego przeklętego miejsca.
- Rose? Nie
śpisz już? Czas wstawać – powiedziała niepewnie, a zarazem ciepło Carmen, która
właśnie wróciła z nieznanego mi miejsca. Na te słowa wstałam i biorąc do ręki
czerwony, wyciągnięty t-shirt oraz stare jeansy, zniknęłam z pomieszczenia
niemal biegnąc do toalety, ponieważ pełny pęcherz coraz silniej dawał o sobie
znać. Po powróceniu nikogo nie zastałam w pokoju. Gdzie ona ciągle tyle wychodzi? Przecież zawsze z rana dopakowywała
potrzebne rzeczy do zajęć… myślałam stojąc w miejscu i tępo wpatrując się
na mozaikę powieszoną nad jednym z łóżek. Dźwięk kroków, odgłos wydychanego
powietrza i szelest ubrań wzbudził we mnie nie mały niepokój. Stałam jak wryta
i miałam wrażenie, że ktoś przykleił moje stopy do podłogi, aczkolwiek reszta
ciała też odmawiała współpracy. Uczucia, które w tej chwili mnie ogarniały
skutecznie paraliżowały. Po policzkach zaczęły spływać łzy, na skórze pojawiła
się „gęsia skórka”, a serce biło tak szybko, że obawiałam się, że zaraz
wyskoczy mi z piersi i ucieknie jak najdalej stąd. Wstrzymałam oddech, gdy do
moich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk towarzyszący naciśnięciu klamki. Po
otworzeniu drzwi już telepałam się przez to, że strach dosłownie mną zawładnął
nawet nie pozwalając zaspokoić mojej ciekawości i odwrócić głowę w stronę
osoby, która weszła.
- Już wróc… -
przerwała zatrzymując się w połowie kroku. – Co się stało? – podeszła bliżej. –
Zimno ci? Czemu tak stoisz? – jej ręka spoczęła na moim prawym ramieniu. –
Boisz się? Czego? Powiesz coś? – zasypywała mnie pytaniami, lecz żadne z jej
słów nie docierało do mojego mózgu, ponieważ zajmowało go już dość sporo myśli
i kolejne nie były mu potrzebne. – Hej! Jesteś tutaj? – serce powoli wracało do
swojego naturalnego rytmu, oddech już prawie równy, nie trzęsę się, ale mózg
nadal nie przetwarza informacji… - Dobra, chciałam z tobą pogadać, ale widzę że
nic innego oprócz wymiany spojrzeń nie jesteś w stanie mi zaoferować. –
chwyciła za torbę i wychodząc dodała – muszę jeszcze coś załatwić po szkole.
Wrócę późno. Pa. – i tyle ją widziałam oraz słyszałam.
Spojrzałam na
zegar. 7:06. Za cztery minuty śniadanie. Może
dzisiaj go nie zjem? Tak, a potem dość, że będę śpiąca to jeszcze głodna.
Do szkoły na 8:00,a posiłek zazwyczaj kończy się za dwadzieścia, więc może
pójdę później i zaoferuję pomoc? Wtedy bym coś zjadła przy okazji tłumacząc, że
zaspałam… Tak będzie najlepiej.
Usiadłam przy
małym, zniszczonym biurku i wyjąwszy książkę do biologii, zatraciłam się w
lekturze. Minuty biegły nieubłaganie szybko, a ja odprężona i w pełni
zrelaksowana czytałam i przyswajałam z łatwością nową wiedzę.
- Rosalie!
Czy ty masz dzisiaj zamiar łaskawie wybrać się do szkoły? Wszyscy już wyszli, a
ty nadal nie zjadłaś śniadania! W tej chwili chcę cię widzieć na dole! – krzyk
jednej z opiekunek mnie ocucił i po paru sekundach, zarzucając na siebie bluzę,
stałam ze spuszczoną głową przed kobietą, tłumacząc się. – Nie jęcz mi tu już i
trzymaj śniadanie – powiedziała podając mi mały pakunek. – A teraz migiem do szkoły, bo się spóźnisz!
- Dobrze..
dziękuję – wydukałam i znikłam jej z oczu próbując przezwyciężyć swój lęk. Niesamowite, że jedno zdarzenie potrafi tak
namieszać w życiu… dumałam.
•••
- To idziesz
ze mną, czy nie? – zapytałem już nieźle zdenerwowany niezdecydowaniem
przyjaciela. – Zastanawiasz się jak baba. Stary, szybka, męska decyzja.
- Bo ty myślisz,
że to jest takie proste – powiedział zirytowany zakładając ręce za głowę. – Te
twoje zasrane tak lub nie. To nie jest łatwe!
- Ja już cię
kompletnie nie rozumiem. Bardzo ciężko jest powiedzieć tak lub nie, naprawdę –
oparłem się o futrynę zakładając ręce na piersi i czekając na reakcję Harrego,
który próbował poskładać wszystkie myśli w całość. Dosłownie bił się z myślami
robiąc się coraz bardziej czerwony. Nie wiedziałem czy to skutek zmieszania,
czy złości, ale bardzo rozśmieszył mnie ten widok. Próbowałem się opanować i
nie wybuchnąć śmiechem, ale po dłuższej chwili stwierdziłem, że jest to
niemożliwe, bo Styles zaczął chodzić wokół pokoju i pukać rękami w głowę.
- No i z
czego tak rżysz? – wysyczał stając przede mną – Zayn, musisz z tym skończyć! Ja
nie idę, – westchnąłem – ale ty też nie idziesz.
- Zabronisz
mi? – zaśmiałem się, a chłopak skarcił mnie wzrokiem – Uważaj, bo się
przestraszę. Nie chcesz iść to nie, mówi się trudno – oddaliłem się, podążając w kierunku drzwi. –
Ale zapamiętaj jedno. Nigdy niczego mi nie zabronisz. Nigdy! Rozumiesz? –
opuściłem apartament z głośnym trzaśnięciem i nie czekając na windę, zbiegłem
po schodach na dół. Nikt nie ma prawa mi
rozkazywać, nikt. Oprócz wybranych, oczywiście. Te myśli ciągle zaprzątały
mi głowę. Wychodząc z budynku poczułem jak jest zimno i pożałowałem, że
wyszedłem nie zabierając ze sobą kurtki. Idąc szybkim krokiem przed siebie
zastanawiałem się czemu moje życie się tak potoczyło. Miałem ochotę kogoś
uderzyć, rozładować swoje emocje. Skręciłem w nieznaną mi, ślepą uliczkę i
zacząłem kopać we wszystkie śmietniki, które miałem na wyciągnięcie nogi. Już
trochę wyżyty wróciłem na główną, bo ludzie dziwnie na mnie spoglądali. Parę
metrów przede mną zauważyłem rozglądającego się Harrego.
- A ten tu,
kurwa, co robi?! – powiedziałem do siebie zdezorientowany. Chłopak
najwidoczniej usłyszał moje słowa , bo od razu spojrzał się w moim kierunku
lekko się uśmiechając i ruszył w moim kierunku.
- Możesz tak
na mnie nie patrzeć? Jakbym normalnie pół rodziny ci wymordował – ani trochę
nie śmieszyło mnie jego stwierdzenie, które wypowiedział podchodząc na tyle
blisko, abym go usłyszał. – Tu są twoje klucze – uniósł je i obdarzył mnie
znaczącym wzrokiem – a tu kurtka – podał mi rzeczy z wyższością i chyba
oczekiwał jakichś podziękowań, których oczywiście nie otrzymał.
- Wiesz co
Styles, jest godzina – szukałem po kieszeniach kurtki, którą uprzednio
założyłem, komórki, lecz tam jej nie było. Rozczarowany przeniosłem wzrok na
przyjaciela. – Nie zabrałeś mojego telefonu? No stary…
- Mam go. –
odwrócił się i zaczął iść przed siebie. Szybko dorównałem mu kroku, za bardzo
nie wiedząc o co chodzi.
- To czemu mi
go nie dasz? – spojrzał w prawą stronę zapewne unikając spotkania z moimi
wściekłymi i niedowierzającymi tęczówkami. – Stary, co z tobą? Oddaj mi go! –
teraz obserwował swoje jakże ciekawe buty. – Nie ma już do ciebie siły. Zachowujesz
się jak małe dziecko. Powiedz mi która jest godzina chociaż, bo jestem
umówiony.
- I o to
właśnie chodzi! Nie możesz popełnić takiego błędu, który może cię kosztować
nawet życie! – krzyczał, patrząc na mnie ze łzami w oczach i nerwowo kręcąc
głową. Nawet trochę zrobiło mi się go żal, ale nie trwało to długo.
- Idź się
lecz – wyśmiałem go. – Nic mi się nie stanie. To są tylko plotki, a ty w nie
wierzysz jak jakiś nienormalny i bierzesz wszystko na serio. Weź się trochę
zastanów zanim coś powiesz, ok? A teraz jeszcze grzecznie cię proszę, oddaj mi
moją własność, albo nie ręczę za siebie. – wycedziłem już mniej przyjemnie.
Reakcja chłopaka była taka, jakiej oczekiwałem, bo prawie od razu podał mi
komórkę.
Szliśmy w
ciszy unikając swojego wzroku. Harremu było głupio się odezwać, a ja zwyczajnie
nie chciałem go widzieć na oczy, ani nie miałem najmniejszego zamiaru prowadzić
z nim jakiejkolwiek konwersacji, która
na pewno sprowadzona byłaby do jednego tematu.
Po około 30
minutach drogi, byliśmy już bardzo blisko granicy. Martwiłem się co zrobić z
przyjacielem, bo za nic nie chciałem, żeby poszedł tam ze mną. Problem sam się
rozwiązał wraz z pierwszymi dźwiękami piosenki zwiastującej próbę
skontaktowania się z chłopakiem. Bez chwili wahania wydobył przedmiot z prawej
kieszeni swoich obcisłych jeansów i wzdychając na widok osoby dzwoniącej,
przyłożył go do ucha odchodząc kilka kroków dalej.
No to idę – pomyślałem i przekroczyłem
wyraźnie zaznaczoną linię. Zerknąłem po raz setny dzisiejszego dnia na
wyświetlacz komórki. Jestem już spóźniony
– skwitowałem w myślach.
Wędrowałem po
tych ciemnych uliczkach pełnych ubóstwa i nędzy , i zastanawiałem się czy dobrze
idę. Wybrałem obrzeża, ponieważ niby najgorzej było na samym środku tej
metropolii. Co jak co, ale aż tak ryzykować to nie będę. Życie mi jeszcze miłe.
Nie wiem czemu, ale miałem takie wrażenie, że ta część Londynu jest jakaś taka
ciemniejsza, czarniejsza, jakby tutaj w ogóle nie świeciło światło.
Nareszcie
jestem na miejscu. Miejsce nie za ciekawe. Jakieś przestarzałe budynki
poobdrapywane ze wszystkich możliwych stron. Widoczne są również ślady po
pożarach oraz podejrzani ludzie, którzy lgną do jednego miejsca za małym,
niskim, opustoszałym domkiem. To na pewno
tam – pomyślałem i ruszyłem w tamtym kierunku. Zapytano mnie przy wejściu
do jeszcze ciemniejszego pomieszczenia o cel wizyty. W sumie to nie byłem do
końca pewny czy to na pewno to miejsce, ale po wypowiedzeniu jednego nazwiska
wpuszczono mnie bez żadnego problemu. Szedłem za paroma ludźmi, którzy najwidoczniej
także przyszli tutaj po towar. Światła były zgaszone, ale przez podświetlane
ściany mogłem zobaczyć całe wnętrze. Kilka stolików, a przy nich równo
ustawione krzesła, stół do gry w bilard, mały bar, nic szczególnego. Takich „klubów” To u nas dziesiątki na
każdej ulicy. Moją uwagę przykuł bardzo dobrze zbudowany mężczyzna, który
od pewnego czasu mnie obserwował. Podszedłem do niego.
- Chciałbym
ku… - powiedziałem chyba trochę za głośno, bo facet od razu mi przerwał i
pokazał miejsce obok siebie sugerując, aby spoczął.
- Wiem po co
przyszedłeś – wyszeptał podając mi kilka przeźroczystych torebek z białym
proszkiem . Spojrzałem na niego zdziwiony. – Będziesz chciał więcej, a chyba
nie chcesz odwiedzać tej części miasta tak często, prawda? – na znak odpowiedzi
skinąłem głową i podając mu kilka banknotów podniosłem się z fotela.
Droga
powrotna była dokładnie taka sama jak ta, którą przebyłem wcześniej, tyle
tylko, że teraz słońce na chama próbowało przebić się przez wszystkie budynki i
chmury na nimi rozciągnięte. Szedłem luzackim krokiem w ogóle nie czując
żadnego strachu, ani najmniejszej obawy. Lekki uśmiech pojawił się na mojej
twarzy, gdy ujrzałem tą samą wyraźną granicę, oddzielającą te dwa różne światy.
Dumny z siebie przyspieszyłem kroku. Nagle poczułem silny ból w okolicy
przedramienia po lewej stronie i aż zakręciło mi się w głowie, gdy zostałem
uderzony czymś twardym w głowę, aby potem oberwać kolanem w brzuch. Upadając
poczułem metaliczny smak krwi i stłumione głosy dwóch napastników. Kopaniom gdzie
popadnie nie było końca. Mało co kontaktowałem, ale nadal byłem przytomny. Ból
stawał się coraz mocniejszy i nasilał się z każdym kolejnym uderzeniem.
Starałem się o nim nie myśleć, ale było to chyba niewykonalne, bo poddałem się
zaledwie po kilku sekundach. Przypomniałem sobie o Harrym. Dosłownie po kilku
sekundach usłyszałem jego głos, krzyczący o pozostawienie mnie i dacie nam
spokoju. Mężczyźni na chwilę przestali, aby iść w jego kierunku. Odważyłem się
otworzyć obolałe i spuchnięte oczy i ujrzałem przy sobie Stylesa, który z
małymi problemami mnie uniósł i zarzucił niczym worek ziemniaków na ramię.
Jęknąłem z bólu, który odczułem jeszcze bardziej, albowiem przyjaciel zaczął
biec. Sprawiało mu to niemałe trudności. Po przekroczeniu linii, ciężko opadł
prawie zrzucając mnie z siebie na ziemię. Powstrzymał się w ostatnim momencie.
- Zabije cię
Zayn, zabije. – wysyczał pomiędzy kolejnymi, głębokimi oddechami. – Ostrzegałem
cię. Ale oczywiście ty nikogo nie słuchasz, bo po co! Przecież ty jesteś
najmądrzejszy! – krzyczał mi wprost do ucha na co się skrzywiłem oddalając
głowę na tyle, ile było to możliwe. – Spuścić cię tylko na parę sekund z oczu i
już cię nie ma! Kurwa, wiesz jak się martwiłem? Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę
co się stało? Gdyby nie ja, zabiliby cię. – skończył nadal wściekły i kręcił z
dezaprobatą głową.
- Generalnie
nic się takiego nie stało. Jestem tylko trochę poobijany… - obdarzyłem moje ciało spojrzeniem i aż mi
mowę odebrało na widok tej wszechobecnej krwi i siniaków we wszystkich
możliwych miejscach.
- Trochę? –
zdziwił się. – Chyba sam nie wierzysz w to co mówisz…